Jak wspierać odporność psychiczną dziecka i rodziców. Zresztą nie tylko rodziców, po prostu własną. Zadbać o siebie. To wyjątkowy odcinek, bo jego gospodynią jest Magdalena Nowak tworząca blog Karuzela Familijna.
Magda zaprosiła mnie do rozmowy na żywo na FB, a potem postanowiłyśmy przygotować z tego także odcinek podcastu Nie tylko dla mam.
Magda jest animatorką społeczną i kultury oraz trenerka umiejętności społecznych. Prowadzi zajęcia i warsztaty dla rodziców. To ciepła, bardzo zaangażowana osoba, z która rewelacyjnie się rozmawia. Mam nadzieję, że będzie Wam się dobrze słuchało.
Z radością przyjęłam zaproszenie do rozmowy na temat odporności psychicznej dzieci. Okazało się, że warto zadbać o własną, żeby móc zaopiekować się tą naszych dzieci.
Poniżej pytania, na które szukałyśmy odpowiedzi.
Czym jest odporność psychiczna i na jakie obszary życia oddziałuje u dzieci i rodziców?
Jakie cechy wpływają na lepszą odporność psychiczną?
Jak je kształtować?
Od kiedy możemy dbać o zdrowie psychiczne dziecka?
Czy możemy kształtować jego odporność od pierwszych dni życia np. poprzez praktykowanie zasad rodzicielstwa bliskości?
Jakie elementy składają się na wychowanie wspierające i jak odnoszą się one do budowania odporności psychicznej dzieci i rodziców?
Dlaczego warto zająć się świadomym budowaniem jego odporności?
Czym dla Ciebie jest świadome i mądre podążanie rodziców za potrzebami dziecka?
Jak stawiać granice w szacunku do potrzeb emocjonalnych dziecka?
Która z emocji według Ciebie jest najtrudniejsza do akceptacji przez rodzica i dlaczego?
Co rozumiesz pod określeniem „emocjonalna ciamajda”?
Więcej na temat wsparcia
Zostawiam też dodatkowe materiały na temat odporności psychicznej, które znajdziecie na blogu.
Bardzo lubię czytać obyczajowe książki, bo po prostu ciekawią mnie ludzkie losy. Magdalena Wala jest cenioną autorką i właśnie od jej propozycji zaczynam kącikpoleceń książek Nie tylko dla mam.
„Splątane losy” to kolejne części opowieści o mieszkańcach Zaborza i okolic. W tych książkach są dwa światy – tu i teraz, ale też dawne czasy. Głównymi bohaterkami są współczesne kobiety ze swoimi problemami i wyzwaniami. My spotykamy je w Zaborzu. Każda ma własną historię do opowiedzenia.
Zanim wybaczę – tom I. Karolina mieszkająca z zaborczą babcią, odnajduje w starym pamiętniku historię Ludmiły. Polki żyjącej w czasie II wolny światowej, zmuszonej do służby u esesmana Ericha Henschela.
Zanim zrozumiem – tom II. Kinga przyjeżdża do Zaborza odetchnąć po trudnym małżeństwie zakończonym rozwodem. Spotyka na swojej drodze Niemca, który próbuje odkryć tajemnice z przeszłości rodziny. Druga wojna światowa tym razem pokazana jest z perspektywy niemieckiej familii.
Splątane losy. Zanim zapomnę. Tom III
Ta część opowiada o kolejnej młodej kobiecie i wciąż krążymy wokół Zaborza. Podoba mi się, że nie trzeba tych książek czytać w kolejności, choć w tej części też spotkamy Karolinę. W końcu to mała miejscowość. Każda opowieść to zamknięta historia.
Główną bohaterką jest tym razem Maja. Samotna nauczycielka mieszkająca w Zaborzu praktycznie od zawsze. W tej chwili ma o osobie ma niskie mniemanie oraz kiepskie doświadczenia z przeszłości. Wiecie, ten moment, gdy mówimy: Mam dość związków.
Być może Maja mówi też tak dlatego, że zna wszystkich mężczyzn mieszkających w Zaborzu praktycznie od pieluch. A oni ją. Wtedy perspektywa romantycznych uniesień jakoś tak nie wychodzi na pierwszy plan.
Tajemniczy dwór
Zastajemy Maję w momencie, gdy w zasadzie w jej życiu nie dzieje się nic ekscytującego. Ciekawi ją natomiast Piekielny Dwór znajdujący się w Zaborzu. Stary, wyniszczony. Jego właścicielem, zupełnie niespodziewanie zostaje Łukasz, dobry znajomy Mai, taki właśnie kolega od zawsze.
Kobieta jest zaintrygowana tym dworem jako budynkiem, ale przede wszystkim historią. Zwłaszcza od momentu, gdy przeczytała w pamiętniku prababci nieco więcej na temat tego miejsca i rodziny Walddorf, która tam kiedyś mieszkała.
Losy splątane historią
Piekielny Dwór to miejsce, którym straszono kiedyś dzieci i trochę do dzisiaj tak jest. Seniorzy zwykli mawiać, że to po prostu złe miejsce, co okazuje się prawdą, gdy podczas remontu starego dworzyszcza zostają odkryte zwłoki.
Jak się domyślacie, to nie jedyna historia w tej książce. Splątane losy tym razem też prowadzą do czasów II wojny światowej. Maja podczas wycieczki klasowej do olsztyńskiego archiwum, odkrywa listy pisane przez mieszkankę dworu należącego kiedyś rodziny Walddorf. I tu zaczyna się bardzo bolesna, prawdziwa opowieść z przeszłości.
Listy pisane są przez tajemniczą B., dla której dwór stał się… nawet nie więzieniem, choć wcześniej i tam przebywała. Przesłuchiwana, upokorzona, zmaltretowana, odarta z godności, jednak przetrwała. Dwór rodziny Waldorf stał się czymś gorszym. Piekłem ze smacznym jedzeniem i w miarę poprawnymi warunkami życia.
Prawda o tamtych czasach
W tajemniczych listach dziewczyna nie pozostawiała złudzeń: „Oficjalnie Waldorf jest majątkiem ziemskim jednego z bardziej znanych rodów szlacheckich Prus Wschodnich. Według mnie prywatnym burdelem jego właściciela i wysoko postawionych nazistów, który oni nazywają ośrodkiem badawczym prowadzącym studia nad poprawną płodnością rasy”.
Osobiście nie mogę uciec od skojarzenia tej części „Splątanych losów” z książkami i serialem „Opowieść Podręcznej”. Dwa światy odległe od siebie o całą galaktykę. Jednak w sprawie traktowania kobiet niewiele je różni. Wszystko poparte absurdalnymi teoriami, bo przecież dla dobra narodu, to ważne, wyższy cel.
Uprzedzam, że jeśli liczycie na delikatne opisy rodem z komedii romantycznych, w listach ich nie znajdziecie. Listy we wszystkich częściach są bardzo dosadne, prawdziwe, emocjonalne. Wrażenia potęguje świadomość, że to się działo naprawdę.
Takie historie mnie najbardziej wciągają, bo pokazują, że w życiu rzadko zdarzają się czarno-białe wybory, zwłaszcza w trudnych czasach. Dają też spojrzenie na to, co mamy i czego doświadczamy z nieco innej perspektywy. Pozwalają docenić dzisiaj.
Za to współczesne losy Mai usatysfakcjonują miłośniczki i miłośników lekkich romansów.
Splecione losy kobiet
Autorka oczywiście opowiada wymyśloną historię, ale nie da się nie zauważyć ogromnego zaplecza historycznego będącego tłem wydarzeń dzisiaj i kiedyś. Sami wiemy, że takie tematy nie są wyssane z palca, to działo się naprawdę podczas wojny.
Zestawienie tych dramatów z lekkim tak naprawdę życiem współczesnej Mai czy Karoliny, tylko wzmacnia efekt. Jednocześnie momentami wydaje się to wręcz za bardzo kontrastowe.
W ogólnym jednak rozrachunku polecam wszystkim lubiącym podążać za losami ludzi z przeszłości. Jest w tych książkach lekkość (ta współczesna), choć momentami dotykają dramatów.
Jak nauczyć dziecko mówić? Wspierać i nie zaszkodzić? Czy potrafimy wybierać książki naprawdę logopedyczne?
Książek wspierających rozwój mowy lub deklarujących, że w tym pomagają, jest cała masa. Tyle, że rodzice po prostu gubią się w tym nadmiarze propozycji. Odpowiedź na pytanie: „Co wybrać?” lepiej zamienić na: „Jak czytać?”.
Wtedy może się okazać, że nie trzeba wyrzucać tych książek, które już macie. Ani wydawać kroci na „te naprawdę logopedyczne”. Wystarczy odrobić krótką lekcję z rozwoju mowy dziecka, co przyda się nie tylko do wspólnego czytania, ale budowania relacji z dzieckiem.
Specjalistka o tym, jak uczyć mówić?
Poprosiłam o napisanie artykułu specjalistkę. Klaudia Kozak-Półchłopek, jest aktywną zawodowo logopedką oraz psycholożką. Pracuje z dziećmi i rodzicami w wieku przedszkolnym i szkolnym.
Pomyślałam, że taka ściąga przyda się osobom, którym zależy na wykorzystaniu czytania do nauki mówienia. Chyba wiele osób poczuje się pewniej podczas czytania, wiedząc, jak to robić i po jakie książki sięgać na danym etapie. Okazuje się, że nie do końca i nie na każdym etapie rozwoju potrzebujemy książek z etykietką „logopedyczne”.
Logopedka o tym, jak uczyć dzieci mówić
Obserwując to, co dzieje się w grupie Aktywne czytanie – książki dla dzieci na FB, zapytałam o książki uczące dzieci mówić. Książki do nauki mówienia, książeczki logopedyczne i oto, co dostałam w odpowiedzi.
Którą wybrać? Jakie są najlepsze? To często zadawane pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Najpierw warto odpowiedzieć sobie, co to znaczy uczyć się mówić i jak ta nauka, czy też rozwój mowy, przebiega.
Rozwój mowy
Ten proces przebiega przebiega etapami. Nikogo nie dziwi to, że małe dziecko nie wypowiada wszystkich głosek, a jego „kaczka” to „kaka” albo „taćta”. Mówi się, że dziecko ma jeszcze czas. I to prawda. Pytanie tylko brzmi, kim jest małe dziecko? Dwulatkiem, pięciolatkiem? A także ile tego czasu jeszcze ma, żeby kaka stała się kaczką?
Każdy z etapów rozwoju mowy charakteryzuje się nowymi umiejętnościami pojawiającymi się wraz z dojrzewaniem układu neurologicznego i doskonaleniem się aparatu artykulacyjnego. Także pod kątem koordynacji pracy wszystkich narządów, które biorą udział w nadawaniu mowy. Jeśli wiesz, co kiedy nastepuje, bez stresu będziesz się cieszyć ze wspólnego czytania. Przy okazji świadomie ucząc mówić.
Pierwszych 12 miesięcy
Pierwszy rok życia, czyli od narodzin do pierwszych urodzin. To okres, w którym dziecko uczy się komunikować. Najpierw, czego doświadczył niemal każdy rodzic, za pomocą krzyku i płaczu.
Następnie w okolicy 4 miesiąca życia dziecko zaczyna głużyć, czyli wydawać z siebie bliżej nieartykułowane dźwięki, kiedy jest najedzone i odprężone.
Około 6-9 miesiąca życia pojawia się gaworzenie. Jest to celowe wydawanie z siebie dźwięków o charakterze sylab. To wtedy możemy usłyszeć jak dziecko robi: ma-ma-ma-ma, ba-ba-ba-ba.
Kiedy pierwsze słowa?
Często rodzice myślą, że właśnie słyszą pierwsze słowa dziecka. Jednak żeby uznać je za słowa, muszą się odnosić do konkretu. Jeśli tata wraca z pracy, a dziecko słyszy kroki lub trzaśnięcie drzwiami, widzi twarz taty i mówi: Tata!, wówczas możemy być pewni, że oto pojawiło się pierwsze słowo. Ma to miejsce zazwyczaj w okolicy pierwszych urodzin.
Pokazuj, zamiast tylko mówić
Niemniej ważne jest wszystko, co dzieje się oprócz słowa. W pierwszym roku życia dziecko staje się komunikatywne niewerbalnie (około 9 miesiąca). Używa gestów, najczęściej gestu wskazywania palcem. Najpierw posługuje się nim by coś dostać i osiągnąć cel. Pokazuje na zabawkę, bezsłownie komunikując opiekunowi: Podaj mi piłkę.
Następnie używa tego samego gestu, ale w nieco innym celu. Wskazuje, ale patrzy na opiekuna, następnie znów na przedmiot lub wydarzenie. Mówi tym samym: Zobacz, leci samolot, widzisz to?
Ten z pozoru prosty gest jest już poważnym narzędziem do komunikacji, bo nie tylko pozwala osiągnąć cel, ale również podzielić się swoim doświadczeniem, wiedzą, a co najważniejsze: emocjami, które przeżywa mały człowiek w danym momencie i w reakcji na to, co widzi.
Badamy teraz okres między pierwszymi a drugimi urodzinami. To czas, kiedy dla dziecka naturalną formą komunikacji są pojedyncze wyrazy. W tym wieku dziecko powinno posługiwać się wszystkimi samogłoskami (A, O, E, I, U, Y) oraz spółgłoskami: p, b, m, t, d, n, k, ch, ś, ź, ć, dź. Naturalne na tym etapie jest to, że wyrazy będą skracane, deformowane i wypowiadane „po swojemu”.
Po drugich urodzinach, a w zasadzie w ich okolicy, dziecko uczy się łączyć dwa wyrazy w proste zdania. Zazwyczaj są to połączenia rzeczownika z czasownikiem. Za wyraz uznaje się także wyrażenia dźwiękonaśladowcze, a więc „daj am-am” będzie dla dwulatka pełnoprawnym zdaniem.
Do swoich trzecich urodzin maluch powinien poprawnie mówić samogłoski oraz spółgłoski i ich zmiękczenia: p, pi, b, bi, m, mi, n, ni, f, fi, w, wi, t, d, n, l, li, ś, ź, ć, dź, j, k, ki, g, gi, ch.
Rozwój mowy w trzecim roku życia
Kolejny etap to okres między trzecimi a czwartymi urodzinami. Dziecko nabywa umiejętności budowania zdań złożonych z kilku elementów. Już w okolicy trzecich urodzin przedszkolak radzi sobie ze zbudowaniem wypowiedzi złożonej z podmiotu, orzeczenia i dopełnienia. Np. Mamo daj pić, Pan jedzie autem.
W tym okresie dziecko poprawnie artykułuje głoski syczące, czyli s, z, c, dz.
Co powinien mówić 5-latek
Pięciolatek aż do szóstego roku życia doskonali wymowę najtrudniejszych głosek w języku polskim, czyli szereg szumiący: sz, rz, cz, dż oraz głoskę r.
Etapy rozwoju mowy następują po sobie, jednak ich tempo może być bardzo indywidualne.
Mimo to, sześciomiesięczne opóźnienie któregoś z etapów, powinno być wskazaniem do konsultacji z logopedą. W świadomości wciąż pokutuje wiele mitów na temat rozwoju mowy dzieci, między innymi, że chłopcy zaczynają mówić później. Dziecko dopiero w przedszkolu „rozgada się” lub że z wady wymowy po prostu dziecko wyrasta. Te mity mogą usypiać rodzicielską czujność.
Książeczki logopedyczne, co naturalne, skupiają się głównie na rymowankach, wymowie, głoskach i rozwijaniu umiejętności budowania wypowiedzi. Jednak są kwestie, które niezależnie od wieku dziecka powinny stanowić podstawę do konsultacji ze specjalistą.
Obserwuj sposób occychania
Kiedy dziecko oddycha przez usta, ma otwartą buzię w czasie swobodnej zabawy lub w nocy podczas snu, chrapie, zdarzają mu się bezdechy senne, ma stale zatkany nos. Takie objawy mogą wiązać się z problemami z migdałkami lub skróconym wędzidełkiem językowym.
Dla logopedy jest to ważny wskaźnik późniejszych trudności z mową i wymową. Dlaczego? Ponieważ, kiedy usta są otwarte i służą dziecku do oddychania, trudniej uczyć się mówić. Wówczas język, zamiast spoczywać w swojej neutralnej pozycji (za górnymi zębami, „przyklejony” do podniebienia), leży na dnie jamy ustnej. Napiera na dolne zęby bądź wsuwa się między nie.
Każda z tych możliwości stanowi podłoże do niewłaściwej wymowy głosek, w których potrzebujemy podniesienia języka- sz, rz, cz, dż, r, ale też prostszych niż t, d, n czy l.
Sprawdź skrócone wędzidełko
Podobny skutek może przynieść skrócone wędzidełko językowe- język jest wówczas „trzymany” na dnie jamy ustnej. Warto już w pierwszych tygodniach życia zwrócić się o ocenę wędzidełka do specjalisty. Logopedy, neurologopedy, położnej, doradcy laktacyjnego, laryngologa… lista jest długa. Wszystko tak naprawdę zależy od doświadczenia specjalisty. Szczególnie jeśli występują jakiekolwiek trudności z pobieraniem pokarmu, ssaniem lub połykaniem.
Wskazaniem jest też moment, gdy dziecko przy mówieniu wsuwa język między zęby, bądź wysuwa język z buzi, żeby wypowiedzieć jakąś głoskę.
Czy ma trudności z jedzeniem?
Wszelkie trudności z jedzeniem, takie jak problemy z żuciem, gryzieniem, połykaniem, odmawianie jedzenia różnych konsystencji np. grudek. Jedzenie wyłącznie przecieranych zup, wybiórczość pokarmowa, czyli spożywanie bardzo ograniczonej liczby produktów (bułka z serem na śniadanie, obiad i kolację).
Neofobia żywieniowa, czyli strach przed nowymi produktami i ich próbowaniem, to etap, który może się pojawiać u dwu- i trzylatków. Jednak jeśli problem się utrzymuje, wówczas dobrze jest skonsultować trudności z terapeutą karmienia. Zazwyczaj są to osoby będące logopedami, psychologami, terapeutami integracji sensorycznej, dietetykami.
Bo przy jedzeniu, jak przy żadnej innej czynności, dziecko ćwiczy wszystkie te narządy, które są mu niezbędne, by mówić i wymawiać poprawnie głoski. Język uczestniczy w przeżuwaniu, połykaniu, pobieraniu pokarmu. Porusza się, dzięki niemu wytwarzane jest w jamie ustnej podciśnienie, a to pozwala małemu dziecku ssać, a potem połykać. Jedzenie i mówienie idą w parze, tworząc trio z oddychaniem.
Jak wybierać książki wspierające rozwój mowy?
Znając etapy i możliwości rozwojowe dzieci, w zasadzie każdą książeczkę da się zamienić w książkę do nauki mówienia. Przede wszystkim warto się nimi bawić się! To najważniejsza aktywność dziecka, podczas której uczy się otaczającego go świata.
Wybierz ulubioną książkę dziecka i baw się w aktywne czytanie, jeśli tylko dziecko jest zainteresowane i chętne. Oczywiście książeczki logopedyczne pomagają, ponieważ stanowią swego rodzaju „gotowiec”: treści w nich zawarte są ułożone zgodnie z etapami rozwoju mowy dziecka.
Tu przeczytasz więcej, czym dokładnie jest aktywne czytanie i znajdziesz podpowiedzi, jak to robić: Aktywne czytanie. Co to jest? >>
Czy wymagać od dziecka wypowiadania głosek, na które nie jest gotowe?
Oczywiście, że nie. Jeśli autko robi BRUM, to trzylatek powie, że robi BLUM, nie poprawiaj go, nie naciskaj. Nie mów: Popatrz, jak ja to mówię BRRRRRRRUM.
Czy omijać głoski, których dziecko nie wymawia poprawnie?
Znów: nie. Dlaczego? Bo oprócz wymowy dziecko codziennie i przy każdej okazji ćwiczy jeszcze dwie funkcje: słuch i wzrok!
Osłuchiwanie się z brzmieniem wyrazów, różnicowanie głosek, to bardzo ważny fundament wymowy. Podobnie, jak obserwowanie twojej twarzy i układu warg podczas mówienia.
Czy trzylatek słyszy, że mówi źle i przez to może czuć się gorszy?
Nie, dopóki nie zwróci mu się na to uwagi właśnie poprzez poprawianie i korygowanie. Jeśli trzylatek mówi kacka, a ty mówisz kaczka, to najprawdopodobniej dziecko nie zauważa różnicy między waszymi wypowiedziami.
Każda terapia logopedyczna zawiera element ćwiczeń słuchowych, szczególnie ćwiczeń słuchu fonemowego, czyli słyszenia fonemów (dla ułatwienia: głosek).
Jak czytać książeczki dla dzieci, żeby wesprzeć mowę?
Wiele książeczek opiera się na onomatopejach, czyli wyrażeniach dźwiękonaśladowczych. Dziecko, które nie ma możliwości nazwania krowy krową, na jej widok mówi „mu”. Jest to adekwatna reakcja i wspiera naukę mówienia.
Warto jednak nie pozostawać na tym etapie zbyt długo. Jeśli Twoje dziecko zaczyna posługiwać się wyrazami, wówczas mów, że krowa to krowa, nawet jeśli dla twojego dziecka będzie to na początku „kowa” czy „koja”.
Zabawy onomatopejami wykorzystajmy dla rozwijania wypowiedzi zdaniowych: Krowa mówi MU. Jak mówi krowa? Dziecko używa wtedy znanego sobie dźwięku, a jednocześnie rozwija słownictwo i uczy się dialogu.
Pytania też wspierają mowę
Te pierwsze nauki dialogowania są niesamowicie ważne, uczą tego, że porozumiewamy się naprzemiennie. Ja mówię, ty słuchasz. Ty mówisz, ja słucham. Przy czytaniu czy opowiadaniu sobie książek, warto o tym pamiętać. I czytać w taki sposób, by było miejsce na zadanie dziecku pytania. Nawet bardzo prostego i nawet jeśli nie jest w stanie odpowiedzieć na nie ani wskazać.
Kiedy w odpowiedzi usłyszymy gaworzenie albo dziecko spojrzy nam w oczy, to już jest wstęp do dialogu.
Oczywiście nie chodzi tutaj o to, by przepytywać dziecko: a gdzie kurka, a gdzie kaczka, a gdzie słońce, i w pełnym napięciu czekać na odpowiedź. Wszystko, co robicie powinno być przyjemne dla dziecka, bo tylko wtedy pojawia się coś, co jest niesamowicie ważne dla rozwoju mowy, czyli motywacja.
Dziecko musi chcieć mówić, widzieć, że jest słuchane, a jego mówienie wywołuje reakcje. Jeśli bardzo lubi biedronkę w swojej ulubionej książeczce, czytajcie z pełnym zaangażowaniem, świetnie się bawiąc. Obserwując to, dziecko po jakimś czasie znajdzie sposób, by zakomunikować, że chce właśnie tę biedronkę, tę książeczkę.
Mówić pieszczotliwie?
Na koniec, chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej ważnej kwestii. Dziecko uczy się od rodziców i opiekunów. Naśladuje nas i inne ważne osoby ze swojego otoczenia. Częste zwracanie się do małego dziecka w sposób pieszczotliwy, zniekształcony („A cio to takie? To siamolocik!”), może prowadzić do trudności w późniejszym różnicowaniu głosek.
Jeśli jest nagminne i stałe, może doprowadzić do środowiskowej wady wymowy, czyli takiej, która nie wynika z trudności artykulacyjnych, a z tego, że dziecko tak zostało nauczone danego słowa.
Jeśli więc sami mamy wyraźne wady wymowy, warto rozważyć własną terapię logopedyczną. W gabinecie czasami spotykam właśnie takie pary: dziecko i rodzic, który „przy okazji” wspiera swoją pociechę i sam ćwiczy dla siebie.
Jeśli cokolwiek niepokoi Cię w rozwoju dziecka, warto po prostu skonsultować się ze specjalistą.
Jak się dogadać z nastolatkiem? Bez kazań, moralizowania i na każdy temat. Gdy zaczynałam pisać blog i nagrywać podcast Nie tylko dla mam, moja córka miała 6 lat. Dzisiaj kończy 12 i za nami cała masa doświadczeń. To, co przed nami też zapowiada się ciekawie.
Zauważyłam, że od kilku lat modne jest mówienie, że nie warto sięgać po poradniki dla rodziców i wychowawców. To znaczy, najcześciej mówią o tym osoby, które same takie nie-poradniki piszą i wiedzą, że ten ich jest najlepszy. 😉
Żarty żartami, rozumiem niechęć, sama miałam w pewnej chwili przesyt. Zwłaszcza przy czytaniu bardzo dużych ilości książek dla rodziców podczas pracy przy zestawieniu moich ulubionych.
Osobiście czasem bardzo lubię poczytać poradniki, bo dzięki temu odświeżam sobie pewne informacje i poznaję nowe treści. Nie mówię tylko o takich na tematy wychowawcze.
Poradniki dla rodziców i nie tylko
Zdradzę, jak korzystam z poradników dla rodziców, bo czytanie od deski do deski często przerasta możliwości czasowe zabieganego rodzica. Wybieram tylko te części, które mnie na danym etapie interesują. Znam dobrze spis treści i sięgam, gdy jest potrzeba. To nie ma być męka i kucie na pamięć, ale właśnie poręczna podpowiedź.
Dlatego w moim przypadku sprawdzają się poradniki, w których są konkretne tematy (rozdziały), a nie jeden długi wywód na temat życia. I podsumowania oraz przykłady rozmów, dla mnie to jest użyteczna informacja.
Jak czytam poradniki?
Wszystkim zainteresowanym „najlepszym poradnikiem” zawsze podpowiadam cokolwiek opisującego kilka lat na raz. Na przykład rozwój dziecka od 0 do 10 lat. Żeby kupić jedną książkę, a nie w każdym roku osobną. Nie czytać też (mając w domu niemowlaka) wszystkiego od razu, tylko pierwszy rok lub dwa lata. Żeby wiedzieć, na co się nastawić i czego się spodziewać.
Potem „doczytywać” kolejne lata, powiedzmy rok w przód, bo wiadomo, że dzieci różnie się rozwijają. Wtedy mamy ogarnięte naprawdę sporo wiadomości i przede wszystkim możemy się przygotować na to, co nastąpi np. skoki rozwojowe.
Poza „rozwojówką”
Po dziesiątym roku życia relacja dziecko-rodzic zmienia się dość mocno. Tu już nie do końca potrzebna jest zwykła rozwojówka, ale coś więcej na temat komunikacji. Do tego etapu naprawdę warto się przygotować, dlatego podrzucam pomysł na przeczytanie „Jak rozmawiać z nastolatkami?”. Znalazłam tu mnóstwo inspiracji na kolejne artykuły, którymi niebawem Was uraczę. 🙂 To zresztą też nie jest typowa recenzja, bardziej inspiracja treściami z tej książki.
Co ciekawe, podczas konsultacji online często słyszę, że starsze dzieci to już lżej wychowywać, można odpuścić. Otóż uważam, że komunikacji odpuścić nie można na żadnym etapie. I warto wiedzieć, że na przykład wiek 12-14 lat w przypadku chłopców to jeden z najbardziej niebezpiecznych momentów ich życia. Mówimy o śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo w tym wieku dzieciom wyłączają się działające do tej pory hamulce. Nie chodzi jedynie o słynny „skok hormonów” u nastolatków, bo temat jest nieco bardziej złożony.
Poza tym, jaki ma sens porównywanie wychowania 2-latka z 12-latkiem? Przecież to kompletnie dwa światy.
Jak zrozumieć tego nastolatka?
Najogólniej mówiąc, chodzi o zmianę naszego myślenia (dorosłych) i traktowania nastolatków jak małe dzieci. A to nikomu nie przychodzi łatwo, choć niektórzy mogą pozować na rodzica-przyjaciela.
Dla mnie poradnik, który jest inspiracją do tego artykułu, jest też znakomitą ściągą z komunikacji. Pomaga zrozumieć, co przeżywa dziecko wchodzące powoli w dorosłość, czyli nastolatek (zwłaszcza ten młodszy). Daje konkretne przykłady i nawet rozpisane rozmowy. Jeśli ktoś zna „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały”, z pewnością odnajdzie się i w tym klimacie. Książka jest napisana w bardzo podobnym stylu, konkretnie i bez przegadanych frazesów.
Jak rozmawiać z moim nastolatkiem?
Oczywiście, jak w każdym poradniku, te przykładowe rozmowy brzmią może trochę sztywno, ale też nie są po to, żeby powtarzać, słowo po słowie. Mają inspirować i dawać pomysły, jak my – dorośli – możemy rozmawiać z nastolatkami. Ja niby sporo wiem, bo przecież to mój zawód, a po przeczytaniu stwierdziłam, że jakoś tak z automatu zdarzało mi się komunikacyjnie nie dawać rady z wymagającym większej uwagi nastoletnim komentarzem.
Wiele tu też wiadomości, które pozwolą rodzicom uspokoić się, zdjąć dużą dawkę stresu związanego z osłabieniem więzi, ogromną zmianą w zachowaniu dziecka. Obawami, że z naszej strony coś poszło nie tak. I ogólnie z tym mitem, że nastolatek to wyłącznie dramaty i kłopoty. Jak się na to spojrzy chłodnym okiem i przypomni sobie, co się czuło w tym wieku, da się ogarnąć sytuację.
Rozmowa z nastolatkiem
Żeby nie opowiadać wyłącznie ogólnikami, powiem, że te przykłady rozmów są oparte na konkretnym schemacie BRIEF.
B – bezkonfliktowy początek.
R – relacja pełna empatii.
I – inny punkt widzenia.
E – echo tego, co usłyszałeś/aś.
F – feedback.
Nie jest to żadne odkrycie Ameryki, a zasada, która sprawdza się też w dorosłym życiu. Autorka nie ukrywa, że warto z dzieckiem przeprowadzić dziesiątki rozmów opartych na tym schemacie nie tylko po to, żeby się dogadać z własnym nastolatkiem. Może nawet bardziej po to, żeby nauczyć przyszłego dorosłego empatycznego sposobu komunikacji.
Opanować rozmawianie z nastolatkiem
Zwłaszcza ten początek rozmowy jest ważny, bo nastolatki wręcz dążą do konfliktu z rodzicami z wielu powodów, o których w książce oczywiście mowa. Potrzebują tego rodzaju sparingu w bezpiecznych warunkach.
Zamiast unikać dla świętego spokoju lub wdawać się w karkołomne awantury, właśnie lepiej nauczyć się wchodzić w rozmowę, która ma jakiś głębszy sens. Jasne, że nie każda musi być rozważaniami z najwyższej półki, ale warto się wysilić i po prostu dać szansę na dyskusję. O której zresztą z góry wiadomo, że raczej nie doprowadzi do wspólnego mianownika, a przynajmniej nie zawsze, bo też nie o to chodzi.
Ćwiczenie w dyskusji jest najważniejsze, a nie to, kto ma rację (bo jak wiadomo, każdy ma własną prawdę). Przy okazji oczywiście można ustalać nowe zasady, negocjować i spróbować dowiedzieć się czegoś i aktualnych sprawach naszego dziecka.
Nowa relacja z nastolatkiem
Wycofanie jest tak bardzo potrzebne naszym dorastającym dzieciom, choć oczywiście dla rodziców bywa bolesne. Boimy się, że ta więź, którą tyle lat budowaliśmy, ona znika raz na zawsze. W pewnym sensie to prawda i teraz mówię z doświadczenia rodzicielskiego.
Nie wrócą te beztroskie lata, kiedy dziecko było otwarte na nasze pomysły, komentarze czy wręcz zachwycone naszym towarzystwem. Nigdy już nie będzie tak, jak dawniej. Teraz jest czas na budowanie nowej relacji, starą można (bardzo zachęcam) opłakać i zachować w rodzicielskich wspomnieniach.
Oczywiście, nie wszystko idzie do lamusa, bo nową relację budujemy na tym, co do tej pory zasialiśmy. Czas nastolatkowy to trochę czas zbiorów tego, co wcześniej zostało zasiane. W każdej rodzinie wygląda to inaczej, ale gwarantuję, że te zbiory nie będą zaskoczeniem. Jeśli nie daliśmy dziecku wystarczającej wiary w siebie, nie zapewniliśmy poczucia bezpieczeństwa, nie ma co oczekiwać, że jako nastolatek obudzi się w nowej roli. Wręcz przeciwnie.
Nowy obraz samodzielności
To samo dotyczy zupełnie nowego obrazu samodzielności, której potrzebuje nastolatek. Chodzi o umiejętności załatwiania różnych spraw np. zakupy, podróżowanie komunikacją publiczną, obowiązki domowe, lekcje i przede wszystkim nowe sytuacje związane często z porażkami. Przed nimi staramy się dzieci uchronić i to oczywiście super. Jednak nastolatki muszą ich trochę przeżyć, żeby wiedzieć, jak się z nimi czują i jak sobie poradzić (samodzielnie) w trudnych sytuacjach.
W tej książce jest całkiem sporo podpowiedzi, jak rozmawiać z dzieckiem właśnie o takich trudnych sytuacjach np. złe oceny, konflikty z przyjaciółmi. Tak, żeby jakimś cudem móc przemycić poradę czy wsparcie, a nie „kazanie”. Bo założenie w nastoletniej głowie jest takie, że to, co mówi rodzic od razu należy wrzucić do kosza. Nie ze złośliwości, to ten etap odrywania się od nas i eksplorowania świata poza tym, co mówią rodzice. Jednak przecież taki 12-latek to wciąż dziecko, które wielu spraw nie widzi, nie zna i nie rozumie.
Trudno być nastolatkiem
Często w tym wieku dzieci mają poczucie, że są gotowe na o wiele więcej, niż tak naprawdę są. Np. samodzielne zostawianie na długi czas w domu. Część przyjmie to z radością, ale za długo to już dramat. Zwłaszcza, że życie nastolatka toczy się głównie w jego głowie, dlatego może nam się wydawać, że dziecko jest tak bardzo wycofane.
Młodsze dzieci widać i słychać, gdy się bawią. To jest emocja na wierzchu, to jest doświadczanie i nie mamy wątpliwości, że dziecko przeżywa przez duże P. Nastolatek już się tak nie bawi, co nie znaczy, że jego życie jest mniej intensywne. Po prostu wszystko dzieje się w środku (choć oczywiście od czasu do czasu wybucha). W jakim stopniu nas do tego środka dopuści? No właśnie, tu już trzeba wiedzieć, jak rozmawiać i jak dalece pozwalać na ten nowy rodzaj samodzielności.
Nie jest tajemnicą, że żadne radykalne akcje nie sprawdzą się przy ustalaniu nowych zasad ani ogólnie przy rozmowach. Choć paradoksalnie, opinie nastolatków o świecie są jak najbardziej radykalne i niezmiernie trudno nakłonić je do wypośrodkowania zdania na dany temat. To oczywiście z czasem i doświadczeniem powinno się zmienić. Wytykanie tej radykalnej postawy, nie jest najlepszym sposobem dotarcia do dziecka. Tu właśnie sprawdzi się komunikacja BRIEF, choć wymaga ona poćwiczenia zarówno od dziecka, jak i rodzica.
9 sposobów na dogadanie się z nastolatkiem
W tej książce podano 9 sposobów na lepsze rozmowy z młodszym nastolatkiem (do 15 roku życia). Bardzo mi się podają, zwłaszcza pierwsza propozycja związana z odpuszczeniem przez rodziców.
Jednym z nich jest wyzwanie polegające na zostaniu się zastępcą kierownika. Oznacza to tyle, że wycofujemy się z zarządzania, pokazywania palcem, podpowiadania. Dziecko samo decyduje (oczywiście znając rodzinne zasady) o tym, co kiedy i jak chce robić. Słynne sprzątanie pokoju można właśnie w ten sposób ogarnąć. Wraz z decyzjami idzie w parze odpowiedzialność, co oznacza, że jak nie wywiąże się z umowy, czy nie zrobi lekcji, bo źle zaplanowało czas, ponosi konsekwencje.
Zróbcie sobie mały test i policzcie, ile razy w ciągu dnia wciąż jeszcze „wskazujecie palcem”, co dziecko ma robić. Podnieś plecak. Wynieś talerz. Odrób lekcje. Nie koleguj się z Michałem. Powinieneś zobaczyć ten film. Itp. Tu zaczynają się schody, bo nie chodzi o to, żeby kompletnie przestać rozmawiać, ale żeby przestać w kółko prosić, napominać czy wręcz polecać. Przekazać odpowiedzialność nastolatkowi, po uprzednim przygotowaniu do tego.
Znikająca odpowiedzialność
Problem polega też na tym, że młodsze nastolatki kompletnie, ale to kompletnie tracą wrażliwość, poczucie odpowiedzialności i ogarnięcia, którymi być może do tej pory się wykazywały. No to ten wiek, kiedy niby dziecko już duże, a zachowuje się czasem tak, że oczy wychodzą nam na wierzch.
Bardzo podoba mi się porównanie rodzica do brzegu basenu, w którym pływa młodszy nastolatek. Nie płyniemy z nim, nie pomagamy, już nie uczymy, to już za nami. Teraz dziecko samo płynie, ale my je wciąż widzimy i to z każdej strony. Jeśli zechce, może w każdej chwili do nas podpłynąć, żeby odpocząć, po wsparcie, złapać oddech. Ale to wszystko.
Nie naszą rolą jest wrzucanie na głęboką wodę, teraz wspieramy niestrudzenie i (jako ten mur dookoła basenu) staramy się trzymać naszą wodę w kupię, żeby to się wszystkie gdzieś nie rozlało na boki. Trudne to zadanie, bo chodzi o wycofanie, a już na pewno niewtrącanie się za każdym razem. Mega wyczerpująca lekcja do odrobienia dla zaangażowanych rodziców.
Wyrzuty sumienia rodziców
Dość ważnym tematem związanym z dorastającymi dziećmi jest samopoczucie rodziców, którzy po pierwszym szoku, że dziecko się wycofuje, mogą mieć wyrzuty sumienia.
Zdarzyło się Wam mieć poczucie winy związane z radością, że mamy „wolne od dziecka”? Ono zamknięte w pokoju albo u znajomych, a my po prostu mamy wolne. Pierwszy szok, radość, a potem niepokój, że przecież ta więź, gdzie ona się podziała? A może robimy coś nie tak, że dziecko ciągle chce być w swoim świecie? Za mało się staramy?
To jest temat bardzo rzadko poruszany na społecznym forum. O wiele częściej słyszę lub czytam smutki związane z tym, że: „Och przecież dzieciństwo jest takie krótkie, celebrujmy każdą chwilę”. Sama myślałam, że coś ze mną nie tak, bo od zawsze w duchu cieszyłam się widząc, że moje dziecko jest coraz bardziej niezależne ode mnie. Niby cieszymy się, że takie samodzielne, bo samo je, ubiera się, ale też trochę żal, bo tak fajnie pomagać małemu człowiekowi. Znam wiele osób zawstydzonych tą radością, ze mną na czele.
Ciesz się niezależnością
Podobnie jest z rodzicami nastolatków. Niektórzy wstydzą się, że odliczają miesiące do momentu, gdy dzieci pójdą do znajomych. Albo zamkną się w pokoju ze słuchawkami na uszach. Inni na siłę szukają kontaktu z nastolatkiem, którego jedynym obecnie marzeniem jest właśnie pozbycie się rodziców. W książce znajdziecie wiele mądrych informacji na temat tej nowej relacji, szoku i radości.
To oddalenie nie jest powodem do wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Jeśli do tej pory wykonywaliśmy naszą robotę dobrze, dziecko czuje się na tyle bezpiecznie, że powoli rusza w świat. Z całym tym zapleczem, fundamentami i świadomością, że zastępca kierownika jest na posterunku. Co nie oznacza, że zastępca kierownika nie ma prawa się cieszyć z wolności.
Tęsknię za moim nastolatkiem
Ten wstyd wiąże się też z poczuciem odrzucenia i świetnie to rozumiem. Zerknijcie kiedyś na grupę młodszych nastolatków np. wracających z wycieczki, gdy rodzice odbierają pociechy. Jedni będą się do rodziców przytulać, inni za nic nie dadzą się nawet pogłaskać po głowie. Jeśli nasze dziecko jest tym uciekającym, bywa, że robi nam się głupio, że to takie dzikie, zdystansowane. Widząc tych przytulających się mamy jeszcze większe poczucie odrzucenia. W dodatku my naprawdę stęskniliśmy się za dzieckiem, bo przecież było na wycieczcie.
W tym momencie można zboczyć w kierunku wzbudzania wyrzutów sumienia, kpinę, niby żarty, czy zmuszanie do przytulania na pokaz. A tu po prostu chodzi o pokazanie niezależności, oczywiście rozumianej przez nastolatka. Nie ma co brać tego do siebie.
Jak się dogadać z nastolatkiem?
W tym poradniku aż roi się od takich przykładów, które jak już wspomniałam, dają odetchnąć, że z nami (i między nami) wszystko w porządku. Nastolatek pokaże, że się stęsknił, kiedy będzie gotowy i na swój sposób. Wystarczy być i spokojnie czekać, aż dopłynie do brzegu, by złapać oddech.
Do mnie te treści bardzo przemawiają, uspokoiły mnie nieco i uzmysłowiły, że przed nami początek całkiem ciekawej drogi.
Autorka Michelle Ickard (Tu strona autorki, warto zerknąć – KLIK!) Wydawnictwo Samo Sedno
Wydaje mi się, że czasem jesteśmy skłonni powiedzieć: „Mam niegrzeczne dziecko”, „Dziecko mnie nie słucha”. Nawet pomyśleć dosadniej: „Mam dosyć tego, jak się zachowuje”, niż na spokojnie uznać, że mamy temperamentne dziecko.
Ogólnie rzecz ujmując, masz temperamentne dziecko, jeśli czujesz, że ono wszystko robi „bardziej”. Jeśli choć raz przemknęło ci przez głowę, że niby robisz wszystko zgodnie z poradami książkowymi i intuicją, niby wiesz, jak rozmawiać, starasz się rozumieć i akceptować, a ono wciąż przegina, być może masz właśnie temperamentne dziecko.
Temperamentne czy niegrzeczne?
Nie chcę jednak, żebyśmy poszli w kierunku uwag typu: „Temperamentne, czyli ładniejsze określenie niegrzecznego”. Nie ma niegrzecznych dzieci, wiemy to już od dawna. Jednak jest cała masa rodziców mających poczucie, że jednak coś jest na rzeczy, skoro mówię, mówię i nic nie dociera.
I tu właśnie możemy zastanowić się nad temperamentem dziecka, w kontekście jego zachowania, reagowania, życia pośród innych ludzi. Dr Kurcinka w książce pt. „Temperamentne dziecko” opowiedziała o całkiem zgrabnej teorii, w które podaje nam 9 punktów, według których sprawdzamy, czy mamy temperamentne dziecko w domu.
Uwzględniamy oczywiście dodatkowo geny i środowisko wychowawcze. Tych 9 punktów to pewne uproszczenie, ale podoba mi się próba spojrzenia na dziecko pod tym kątem. Zwłaszcza ze względu na rodziców i budowanie szacunku w rodzinie. To szansa dla wielu dorosłych na poukładanie sobie relacji z pociechami i pozbycie się wyrzutów sumienia.
Mam wyrzuty sumienia
Jak widzimy, że nasze dziecko zawsze „bardziej”: bawi się, krzyczy, płacze, przeżywa itd., możemy mieć wrażenie, że robimy coś nie tak. Skoro inne mogą na spokojnie, dlaczego moje nie potrafi?
Co robię źle? Otóż nic nie robisz źle, bo temperament nie jest zależny od tego, czego chcemy (oczekujemy). Oczywiście, że pewne zachowania można (trzeba) uspokajać, temperować, pomagać nad nimi panować, ale temperamentu nie przeskoczymy.
Od czego zacząć?
Proponuję zacząć od określenie, na ile – w skali od 1 (najmniej) do 10 (najwięcej) – masz temperamentne dziecko. Skrajne bieguny oznaczają dziecko temperamentne, choć nie każdy z tych dziewięciu punktów musi być na skraju skali.
Jasne, że nie jest to żadna ostateczna diagnoza, tylko próba zrozumienia konkretnych zachowań dziecka, które najbardziej nas denerwują. Mamy ich dosyć i po prostu nie lubimy. Tak, można kochać dziecko i mieć serdecznie dosyć pewnych zagrywek z jego strony. Jednak, skoro mamy dosyć, nie pozostawiajmy ich do momentu „aż wyrośnie”, bo cała rodzina będzie się z nimi męczyć.
Tak naprawdę w tym całym budowaniu relacji (wychowaniu), nie chodzi o natychmiastowe efekty, tylko o jakikolwiek progres. Rodzic idealny nie istnieje, to wiadomo, jednak wiem z własnych doświadczeń, że trudno odpuścić. Zwłaszcza gdy wszyscy dookoła mniej lub bardziej delikatnie dają do zrozumienia, że masz… no właśnie, temperamentne dziecko.
Odpowiedz sobie na dziewięć pytań związanych z zachowaniami i cechami temperamentnych dzieci. Nie wszystkie oczywiście muszą w stu procentach być w skali na 10. Jednak jeśli czujesz, że twoja pociecha jest po tej stronie „bardziej” (na skraju), jest spora szansa, że masz temperamentne dziecko.
1. Czy reaguje bardzo intensywnie?
Wspomniałam o tym już wcześniej i wymieniam jako pierwsze, bo to w sumie jeden z ważniejszych elementów. Chodzi o wszelkie codzienne sytuacje, niekoniecznie imprezy urodzinowe czy wypad do wesołego miasteczka. Wiadomo, że wtedy większość dzieci jest bardzo podekscytowana.
Jeśli jednak twoje dziecko najczęściej jest tym, które słychać najgłośniej podczas zabaw, najmocniej ściska, piszczy (wrzeszczy) z radości, rozpacza z intensywnością diwy i potrafi to robić bardzo długo, może być temperamentnym dzieckiem.
Co ciekawe, temperamentem dzieci mogą też być bardzo ciche, może się wydawać, że wycofane, ale nie. One najczęściej analizują, przetwarzają w głowie daną sytuację i po prostu widzisz, że mózg im paruje. Tak mocno analizują, co się aktualnie dzieje.
Intensywność reakcji nie musi oznaczać wrzasku, chodzi o natężenie, zaangażowanie całym sobą, wręcz nieumiejętność wyjścia z tego stanu tak po prostu na zawołanie.
2. Czy łatwo się przystosowuje?
Mało tego, że temperamentne dzieci czasem nie potrafią wyjść ze stanu zaangażowania, to dopiero początek. Nie lubią też porzucać sytuacji, które je zajmują i w których czują się bezpiecznie np. zabawy.
Nie znoszą zmian, nawet tych, o których wiedziały wcześniej, nie lubią się dostosowywać do nieznanych okoliczności. To ludzie, którzy nie lubią niespodzianek. Sama ich nie znoszę, więc świetnie rozumiem niezadowolenie, gdy mnie takie spotykają. Rozumiem też rozczarowanie dorosłych liczących, że maluch będzie wniebowzięty lub przynajmniej zechce „współpracować”. O tym zderzeniu oczekiwań przyjdzie wam pewnie wiele razy rozmawiać.
Najlepsze, co może dla siebie i dziecka zrobić rodzic w tej sytuacji, to unikanie niespodzianek. Jeśli np. umówicie się, że na obiad będzie mielony, warto się wysilić i tej obietnicy dotrzymać. Są dzieci, które taką zmianę skwitują „OK, to mielony następnym razem”, ale są też takie, dla których to będzie koniec świata. Dla temperamentnego dziecka to właśnie może być powodem do histerii (wracamy do intensywności reakcji).
3. Czy jest wytrwałe?
Temperamentne dziecko jest bardzo wytrwałe w swoich postanowieniach, co oczywiście często etykietowane jest jako upór. Są sytuacje, w których to jest wspaniała cecha. Jednak problem polega na tym, że najczęściej wytrwałość ogranicza się do tematów, którymi pociecha jest zainteresowana. Jeśli więc nie lubi czytać, nie ma mowy, żeby ta wytrwałość do czegoś się przydała. Kiedy jednak np. interesuje się sportem, programowaniem lub gotowaniem, będzie z całym zaangażowaniem zgłębiać temat.
Warto podążać za zainteresowaniami temperamentnych dzieci, bo widoczne postępy (nie może być inaczej, jeśli się w coś angażujesz i ćwiczyć, zrobisz postępy) mają zbawienny wpływ na psychikę i poczucie wartości. Takie maluchy i nastolatki dość często słyszą, że są niegrzeczne, krnąbrne, uparte, pyskate (niekoniecznie od rodziców, od otoczenia), dlatego każde pole, gdzie mogą się wykazać i poczuć docenione, jest na wagę złota.
Każdy jest wrażliwy na bodźce, ale tu chodzi o mega-wrażliwość, żeby nie powiedzieć przewrażliwienie. Jako osoba z nadwrażliwością na dotyk i słuch, wiem, że to potrafi zrujnować nie tylko fajny dzień, wypad z rodziną na spacer, czy posiłek, ale po prostu niszczy relacje w rodzinie. Zwłaszcza kiedy dorosły nie wyciągnie pomocnej dłoni do dziecka i nie zaakceptuje faktu, że metka, nieoddychające rajtuzy czy muzyka, mogą doprowadzić do sceny jak z horroru.
Większość dzieci nie potrafi powiedzieć, że przeszkadza im za wysoka temperatura w pokoju czy kapiący kran. Będą wyraźnie poirytowane, zdecydowanie rozdrażnione, a my (dorośli) nazwiemy to „muchami w nosie” lub niegrzecznym zachowaniem.
Wiem, że nie da się wyeliminować wszystkich denerwujących bodźców, jednak warto mieć na względzie, że temperamentne dziecko w skrajnych przypadkach nie da rady przeskoczyć tego, że je coś uwiera.
To trochę jak ze sprawdzaniem, czy dziecko jest wyspane, najedzone, czyli ma zabezpieczone podstawie potrzeby. W tym wypadku gryzące metki i hałas wliczają się do zestawu „do sprawdzenia” i wyeliminowania.
5. Czy łatwo się rozprasza?
Nie mówimy teraz o 1-3 latkach, dla których uwaga mimowolna jest normą.
Im starsze dziecko, tym więcej skupienia oczkujemy. Temperamentne dzieci bardzo szybko się dekoncentrują, zwłaszcza w sytuacjach, gdzie dużo się dzieje. To dlatego, że ich analityczny umysł co chwilę próbuje przeskanować nowe sytuacje np. klakson samochodu, śpiew ptaka czy ilość jabłek w misce oraz wzorki na niej.
Przy tym podpunkcie na chwilę się zatrzymam, bo temat koncentracji jest bardzo szeroki i dotyczy bardzo wielu współczesnych dzieci, wychowywanych przed ekranami. Telefony i telewizory nie sprzyjają budowaniu koncentracji na czynności czy zadaniu. Nie wymagają od dziecka niczego oprócz siedzenia i patrzenia w ekran. Podążania za wymyśloną przez kogoś fabułą i po prostu wchłonięcia jej.
Mając w domu temperamentne dziecko, najpewniej trzeba będzie włożyć wiele pracy w nauczenie, jak sobie radzić z tymi rozpraszaczami. To też nie jest powód do dramatu, bo ludzie temperamentni są też często bardzo uważni, to znaczy, że widzą detale (ten dźwięk wydawany przez skowronka, czy kolor miski z jabłkami), co może się przydać w dorosłym życiu, jeśli wybiorą zawód zgodny z ich temperamentem i nauczą się koncentrować na określony czas.
6. Czy jest w ciągłym ruchu?
Oczywiście, że większość dzieci jest w ruchu, bo to bardzo naturalna potrzeba młodego organizmu. Jednak też wiele maluchów potrafi „wysiedzieć” w najróżniejszych sytuacjach np. rysując, podczas oglądania bajki czy na zajęciach w przedszkolu. Temperamentne dzieci muszą się ruszać w każdej sytuacji, nawet jeśli ten ruch będzie niewielki np. pstrykanie długopisem.
Tak jak w przypadku intensywnych reakcji, tu nie chodzi o to, że „trzeba się wybiegać”, bo rozpiera mnie energia. Niektóre temperamentne dzieci nie są tymi skaczącymi najwyżej i widocznymi w grupie od razu. Tym razem chodzi o ciągłość, uporczywość wykonywania ruchów. Po prostu muszą się ruszać, czymś majstrować, coś pociągać, zgniatać, mielić.
Tysiąc pytań na minutę
Najczęściej też w ciągłym ruchu jest język, bo temperamentne dzieci nie przestają mówić, buzia im się nie zamyka. Oczy dookoła głowy, skaczą z tematami i zadają tysiące pytań, od razu szukając odpowiedzi. Czasem szukają ich na własną rękę, co kończy się niekoniecznie przemyślanymi eksperymentami lub odzywkami.
Oczywiście, można takim dzieciom podrzucać zabawki sensoryczne, to jest bardzo dobry pomysł na ruch i to w zasadzie wszystko. Nie ma wyjścia, trzeba zaakceptować, że ten osobnik musi się ruszać, o wtedy lepiej mu się myśli i nawet oddycha. Uporczywość ruchów – to cecha charakterystyczna temperamentnego dziecka.
W wielu przypadkach rytm dobowy temperamentnego dziecko ma zaburzony, co jest dziwne, bo lubi, gdy rzeczy toczą się bez niespodzianek. W tym jednak wypadku stałą jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy maluch nabierze chęci, by iść spać.
Co nie znaczy, że nie warto próbować nauczyć dziecko, że ten rytm jest ważny i wręcz zbawienny dla organizmu, którym i tak targają w ciągu dnia skrajne emocje.
Jeśli w waszym przypadku osiem godzin snu to abstrakcja (tutaj mówimy o dzieciach powyżej 4 roku życia, bo wtedy najczęściej to się zaczyna normować), być może masz w domu temperamentne dziecko.
Temperamentne dzieci, często widoczne od razu (bo głośne i „za bardzo”) na tle grupy, w nowych sytuacjach najczęściej się wycofują. Skoro już wiemy, że nie lubią niespodzianek, układa się to w sensowną całość, prawda?
Nowi ludzie, miejsca, zadania, niekoniecznie są witane z uśmiechem na twarzy, bo temperamentne dziecko potrzebuje więcej (niż inni) czasu do tego, żeby sobie wszystko przeanalizować, poznać (często przez dotyk/ruch), uporządkować i zrozumieć.
To często maluchy mające problemy z adaptacją przedszkolną, z wejściem do nowej grupy. Nie pomaga fakt, że w wielu sytuacjach reagują „za bardzo”, bo to może przeszkadzać innym dzieciom i dorosłym. Bywa, że pierwsze próby zabawy z innymi dziećmi, przy generowanym przez temperamentne dziecko poziomie hałasu lub ogromnym roztargnieniu, połączone z niepewnością w danej sytuacji, są jednym wielkim fiaskiem.
Kiedy temperamentne dziecko poczuje się bezpiecznie, wtedy dopiero skłonne jest zejść z najwyższych tonów i skupić się na zapanowaniu nad pewnymi zachowaniami.
9. Jakie ma nastroje?
Już wiemy, że przeżywa intensywnie dramaty i radości. Warto też się zastanowić, czy mamy w domu dziecko widzące świat w różowych, czy może ciemnych barwach. Niektóre temperamentne dzieci popadają w skrajności, skupiając się na tym, co jest trudne, złe, na własnych błędach. Nie widzą natomiast sukcesów lub widzą, ale analizują wyłącznie pod kątem „co można było zrobić lepiej”.
Skrajny optymizm też nie jest tym, co daje poczucie stabilizacji. Tacy ludzie często mają wygórowane wyobrażenia i niedostosowane do swoim możliwości ambicje (plany). To często kończy się rozczarowaniem, a przecież miało być tak pięknie.
Już wiemy, że też nie zawsze chodzi o te bardzo widoczne reakcje, ale o intensywność przeżycia. Czasami temperamentne dziecko cieszy się, choć w zasadzie nie pokazuje tego na zewnątrz. Trzeba je dobrze znać, by wiedzieć, co dzieje się w środku i w razie czego wkroczyć z pomocą, bo z radością to jeszcze prosta sprawa. Gorzej, gdy mamy do czynienia z nieuzewnętrznioną, ale intensywnie przeżywaną porażką albo smutkiem, lękiem.
Samoregulacja
Autorka „Temperamentnego dziecka” podpowiada techniki komunikacyjne i przede wszystkim pomagające samoregulować się, konkretnie pewne zachowania. Co ważne, chodzi o techniki dla rodzica i dziecka.
Słowo samoregulacja jest jednym z ważniejszych w wychowaniu wspierającym, bo pozwala nam rozpoznać stan zapalny, jeszcze przed wybuchem. Jedną z takich propozycji jest podział na trzy strefy kolorystyczne tego, co dzieje się z nami – emocjami i ogólnie samopoczuciem.
Jak pomóc sobie i dziecku?
Strefa zielona to ta bezpieczna, w której czujemy się dobrze.
Strefa żółta to moment, kiedy coś jest nie tak, czujemy się gorzej, ale jeszcze nie ma dramatu.
Strefa czerwona, wiadomo – alarm.
Może najłatwiej będzie zrozumieć to na konkretnym przykładzie – problemy z koncentracjąna zadaniu. Wyobraźmy sobie, że mówimy coś do dziecka, a ono reaguje na:
zielono – patrzy na nas i widzimy, że słucha,
żółto – niby słucha, ale zerka w bok, wyraźnie coś innego je zajmuje,
czerwono – odwraca wzrok, ucieka, chowa się.
Podobnie można działać w różnych innych sytuacjach, a już najlepiej ćwiczyć je w związku z tymi dziewięcioma powyższymi podpunktami, jeśli uznacie, że któryś z nich bardzo dotyczy dziecka (lub rodzica).
Dziecko się bawi
Można to też praktykować podczas zabawy, bo to taki obszar, w którym często właśnie to temperamentne za bardzo jest widoczne.
Zabawa w sferze zielonej – dziecko jest zaangażowane;
zabawa w sferze żółtej – dziecko przerywa jedno zajęcie i przeskakuje do kolejnego, potem następnego, nie może sobie znaleźć miejsca lub kompletnie porzuca zabawę (która zazwyczaj sprawia mu przyjemność);
zabawa w sferze czerwonej – dziecko ekscytuje się, wariuje, wygłupia, nie zważając na innych (łącznie z popychaniem, szarpaniem itd.).
Jeśli zdołamy wyłapać pewne reakcje na poziomie żółtym (bardzo często ignorujemy właśnie ten pośredni stan), o wiele łatwiej przyjdzie nam zażegnać ewentualną aferę, histerię czy kłótnię, która już czeka dwa kroki dalej w strefie czerwonej.
Norma czy nie?
Przyznaję, że tych 9 temperamentnych punktów nie są jakimś odkryciem Ameryki, jeśli chodzi o wychowanie, jednak przeanalizowanie technik proponowanych przez autorkę, ma wiele sensu, jeśli jesteś rodzicem, który czuje się zagubiony. Niby wiesz, że kochasz dziecko, że ogólnie dajecie sobie rade, ale też masz nerwy jak postronki, bo wiecznie „z czymś wyskoczy”.
Analizując tych 9 pytań, możesz się też zastanawiać, jak to się ma do norm 9rozwojowych) i ich przekraczania. Nielubienie hałasu może mieć przecież związek zaburzeniami integracji sensorycznej, niekoniecznie z temperamentem. Sama się nad tym zastanawiałam i przekonuje mnie argument mówiący o tym, że ta skala określania temperamentu jest „normą”, a wszystko poza nią powinno się skonsultować ze specjalistą.
Czyli nawet jeśli mamy dziecko, któremu dajemy 10 punktów przy wszystkich tych pytaniach, nadal jest to norma. Temperamentne dziecko jest normą.
Jasne, że zawsze można (bardzo polecam) wybrać się do specjalisty, jeśli się niepokoimy konkretnymi zachowania. Jednak prawda jest taka, że często rozmawiam z rodzicami, którzy mówią, że już byli u specjalisty i powiedział, że wszystko w porządku. A dziecko dalej nie słucha, jest „za bardzo” i nic do niego nie dociera. Właśnie to jest temperamentne dziecko – w normie rozwojowej, ale na skraju skali.
Temperamentne dziecko
Zostawiam jeszcze książkę, na podstawie której przygotowałam artykuł. Mam nadzieję, że rodzice szukający wsparcia z powodu zagubienia i wyrzutów sumienia (co robię nie tak) znajdą tu wiele odpowiedzi. Wiem, że je tu znajdziecie.
„Jeszcze 5 minut!” może być zdaniem-zapalnikiem, które sprawia, że my (czyli rodzice) zaczynamy się wkurzać. Jednak może też być bardzo wygodnym elementem komunikacji z dzieckiem. Wszystko zależy od naszego nastawienia do tych nieszczęsnych minut.
Pewnie wiele osób kojarzy sytuację, w której prosimy lub przypominamy o codziennej czynności np.: Umyj zęby. Moja córka ma 11 lat i wakacje. Przypominam jej, że po śniadaniu myje się zęby, bo ma tyle na głowie („naście” ma na głowie), że zdarza jej się zapomnieć o tym na kilka godzin. Ta sama sytuacja może dotyczyć podniesienia plecaka z podłogi, wyjęcia naczyń ze zmywarki, powieszenia prania, odrobienia zadania domowego, takiej po prostu codzienności.
Zawsze, ale serio, zawsze słyszę, że zrobi to za 5 minut lub pytanie: Mogę za 5 minut? Na początku mnie to irytowało, bo skoro proszę to nie po to, żeby sprawy odwlekać. Mamy w sobie czasem taką potrzebę egzekwowania od dzieci obowiązków tu i teraz, co dość często kończy się kłótnią, gderaniem lub po prostu zgrzytami.
Daj dziecku czas
W przypadku małych dzieci chyba jest trochę łatwiej, bo dużo mówi się o tym, że trzeba maluchowi dać czas na przejście od jednej czynności do kolejnej, dlatego przy młodszych dzieciach sami dbamy o tych 5 minut przejścia.
Małemu człowiekowi bardzo trudno po prostu przestawić się z jednej czynności na kolejną, bo dziecko bawi się całym sobą, wciąga na tysiąc procent w daną czynności. To sprawia, że prośby o zakończenie zabawy czy posprzątanie zabawek, wyjście z placu zabaw itp. bywają powodem do histerii.
Nie dość, że trzeba przerwać miłą czynność to jeszcze sprawy nie idą po mojej myśli. O tych młodszych dzieciach napisałam całkiem sporo w artykule pt.
Wracając do starszych, tu raczej po prostu oczekujemy działania, bez konieczności zwlekania choćby 5 minut, a powody tych oczekiwań nie zawsze są tak do końca racjonalne.
Każdy ma swoje obowiązki.
Mówię coś do ciebie.
Zawsze mówisz, że później.
Teraz to teraz i koniec.
Siedzisz pół dnia przed ekranem, zrób, o co cię proszę.
Wydawać by się mogło, że to całkiem sensowne powody, jednak kiedy przyłożymy je do siebie (do tego, jak my byśmy się zachowali w danej sytuacji), to chyba mało kto rzuca wszystko tylko dlatego, że został poproszony o przyniesienie herbaty lub posprzątanie łazienki. W przypadku dorosłych okazuje się, że kawa jest ważniejsza i nic się nie stanie, jak łazienka poczeka 5 minut aż dopiję.
Zmiana nastawienia
Mój stosunek do tej prośby o jeszcze 5 minut uległ więc zmianie, nie wymagam rzucenia wszystkiego od drugiego człowieka, a tych 5 minut naprawdę nikomu nie robi różnicy. Już z pewnością nie robi krzywdy mojemu rodzicielskiemu autorytetowi (Dajesz się wodzić za nos – usłyszałam kiedyś od cioci).
Prawda jest taka, że tych 5 minut jest elementem komunikacji, który pomaga dziecku wziąć odpowiedzialność za swoje słowa i zrobić co ma do zrobienia bez zbędnego marudzenia.
Nie zdarzyło się nigdy, żeby dziecko po upływie 5 minut (które samo ze mną ustaliło, bywa to czasem też kwadrans) miało muchy w nosie i nie chciało współpracować. O ile kilkulatek może mieć z tym problem, tak dla starszego dziecka (10+) wynegocjowanie kilku minut sygnał dla rodzica: słyszę, rozumiem, zrobię „w swoim czasie”. Ale też pokazanie, że decyduję o swoich działaniach.
Czy warto spróbować? Jasne, zwłaszcza jeśli często kłócicie się o takie proste czynności – Ty naciskasz, upominasz, przypomnisz, a dziecko przyzwyczajone do takiego obrotu spraw, w wyuczony sposób czeka na te przypominajki i nawet nie przyjdzie mu do głowy, że jednak odpowiedzialność leży po jego stronie.
A co, jak nie zrobi po tych pięciu minutach?
U nas kilka razy scenariusz wyglądał mniej więcej tak.
Po upływie czasu, jeśli samo tego nie przypilnowało, rzucam tylko – minęło 5 minut i tyle.
Zazwyczaj słyszę „OK” i po kolejnej minucie kroki w kierunku łazienki czy zmywarki.
Jeśli jednak dziecko oleje Wasze ustalenia, wejdź do pokoju i powiedz, że: olało, że to nie fair, że odpowiedzialność po jego stronie itd.
Bez awantury czy kary w postaci szlabanu na telefon. Z rozmową.
Zapytaj, co proponuje w tej sytuacji pogadajcie, jak to ma się dalej potoczyć (to wciąż jego odpowiedzialność).
Pewnie zaproponuje, że teraz to zrobi i w porządku, tylko też warto przypilnować, żeby następnym razem sytuacja się nie powtórzyła. Jasno ustalcie, co się wydarzy, jeśli się powtórzy (konsekwencje wykombinujcie wspólnie).
Jeszcze jedna ważna rzecz, o której staram się pamiętać. Zawsze, ale to zawsze dziękuję za przyniesienie mi herbaty, wyjęcie naczyń ze zmywarki czy jakikolwiek inny obowiązek, który nie jest jakąś szaloną atrakcją, ale pomaga ogarnąć nasze domowe życie.
Mogę oczywiście pomyśleć: Obowiązek to obowiązek, nie ma za co dziękować. Jednak to robię (oczywiście nie za umycie zębów czy lekcje), bo ludzie lubią, kiedy się ich pracę docenia.
To pokazuje dziecku, że widzę jego wkład w funkcjonowanie gospodarstwa domowego. Ja też lubię się czuć doceniona, gdy ugotuję pyszny obiad, każdy lubi.
Uspokajam wszystkich zestresowanych użyciem wyrażenia „panowanie nad emocjami”, nie chodzi o ich tłumienie, tylko rozumienie.
Panowanie, jako umiejętność nazwania sytuacji, rozumienia danego zachowania, ale też wiedza, jak pomóc innym w potrzebie.
Dlaczego nawyki?
Zależy nam na tym, żeby były zakotwiczone w głowie, niejako automatycznie przychodziły na myśl w konkretnej sytuacji. Działanie nawykowe wiele ułatwia, ale żeby tak podchodzić do pewnych sytuacji, trzeba po prostu dużo ćwiczyć.
Czasem wydaje nam się, że już dziecko „powinno wiedzieć”, bo tyle razy była o tym mowa. Ręce opadają, gdy po raz kolejny trzeba przypominać. Więcej o tym naszym rodzicielskim zwatpwieniu napisałam w artykule: Mówię „Nie wolno!”, a ten dalej swoje >>
No trudno, trzeba powtarzać i ćwiczyć, jeśli jest się rodzicem, bo – tak ogólnie – chodzi o to, żeby wychować radzącego sobie dorosłego. To oznacza, że gdy mamy w domu dziecko, ono jest w procesie… zresztą więcej niż jednym. Ono poznaje dopiero świat, ludzi, emocje i zakładanie, że już powinno wiedzieć, jest trochę na wyrost.
Skoro jest w procesie, ma prawo do potknięć.
Nie chcę być źle zrozumiana, nie chodzi o to, żeby od dziecka nie wymagać niczego, bo jeszcze się uczy i jeszcze jest dzieckiem. Więcej na ten temat napisałam w artykule: Podążanie za potrzebami dziecka >>
Zależy mi jednak na tym, żeby mieć świadomość, że jesteśmy (razem z dzieckiem) w fazie ćwiczeń, co oznacza, że raz będzie lepiej, raz gorzej. Dorośli też nie zawsze panują nad emocjami, prawda?
Neofobia żywieniowa u dziecka? Przeczekać czy działać? Czym jest neofobia żywieniowa i jak możesz pomóc swojemu dziecku? Wielu rodziców martwi się lub zastanawia, czy już się martwić, bo dziecko nie chce jeść. Nie przepada za nowymi potrawami i próbowaniem nowych smaków.
Często wtedy dostaje się porady typu: Wyrośnie z tego. Oczywiście, są takie etapy w rozwoju dziecka, kiedy z dystansem podchodzi się do próbowania nowych smaków.
Ostrożny dwulatek
Często widać to u 1,5 latków i 2-latków. Zerkając na sprawę z zupełnie naturalnego punktu widzenia, to czas, kiedy dziecko schodzi z rąk mamy i samodzielnie stawia pierwsze kroki. Gdyby z radością rzucało się do zjadania wszystkie, co wpadnie mu w ręce, byłby problem. Dlatego ostrożność (mylona z brakiem apetytu) w tym wieku, jest przejściowym etapem. Dziecko z czasem nauczy się, co można jeść, co lubi, co nie jest dobrym pomysłem.
Dzisiaj jednak chcę się skupić na tym momencie, w którym niechęć do dziecka staje się ogromnym, długotrwałym problemem. Autorką artykułu jest dietetyczka żywieniowa Zuzanna Kłos.
Czym jest neofobia żywieniowa?
Neofobia żywieniowa to stan, w którym dziecko unika próbowania i spożywania nowych produktów. Oczywiście to zaburzenie (bo niestety tak to jest klasyfikowane) czasami dotyczy także osób dorosłych, które nie otrzymały w porę odpowiedniej pomocy. Wszystko tak naprawdę zaczyna się w pierwszych miesiącach życia.
Dziecko neofobiczne to nie to samo co dziecko, które często określane jest mianem „niejadka”. Neofobia to nie jest wybrzydzanie czy grymaszenie. Niejadek je mało, a nawet jak proponujemy mu coś nowego, to skubnie, choćby z ciekawości albo „dla świętego spokoju”.
Dziecko z neofobią będzie zaciskać usta, zatykać je rękami, próbować odejść od stołu. Może też zacząć krzyczeć lub płakać, jeśli poczuje presję.
Skazani na neofobię?
Niestety neofobia jest cechą po części uwarunkowaną genetycznie, ale płeć dziecka nie ma z tym związku, przynajmniej do tej pory badania tego nie potwierdziły. Oznacza to, że jeśli ty lub tata dziecka w dzieciństwie mieliście neofobię, to dziecko też tak może reagować na nowości w diecie.
Dobra wiadomość jest taka, że późniejsze preferencje żywieniowe dziecka możemy kształtować już w czasie ciąży, poprzez jedzenie różnorodnych produktów! Smaki pokarmów przenikają do wód płodowych, które dziecko połyka.
Od początku
Ważnym okresem jest oczywiście moment rozszerzania diety i lata dzieciństwa. Do około roczku, dziecko jest otwarte na poznawanie. To wtedy odkrywa nowe smaki, ale też obserwuje rodziców i osoby najbliższe. Wasz sposób odżywiania i nawyki, silnie działają na późniejsze zachowania i preferencje żywieniowe dziecka.
Rodzic daje przykład
Zawsze to mamom powtarzam: jesteś pierwszym, największym i najważniejszym wzorem dla swojego dziecka. Dziecko będzie Cię naśladować, czy tego chcesz, czy nie. Dlatego tak ważne jest dla mnie podpowiadanie rodzicom, żeby zawsze jedli razem z dzieckiem.
Neofobia u małych dzieci jest najczęściej skorelowana ze zbyt późnym (albo zbyt powolnym) rozszerzaniem diety oraz ze zbyt rzadkim kontaktem dziecka, z danym produktem w okresie niemowlęcym.
Czasami rodzice rezygnują już po jednej albo kilku próbach podania jakiegoś warzywa czy dania, jeśli dziecko wypluwało lub nie chciało zjeść pełnej porcji. Fakt jest taki, że im częściej dziecko próbuje, bądź je określony produkt, tym szybciej go zaakceptuje i polubi.
Na początek wyobraź sobie, że Aborygeni jedzą larwy ciem. Dla statystycznego Polaka takie dania są zbyt dużym wyzwaniem. Jeśli myśl o zjedzeniu larwy cię nie przeraża, to wyobraź sobie inną potrawę napawającą cię obrzydzeniem. Co by się musiało stać, żebyś zjadła to „coś”?
Co więcej, nie chodzi o samo połknięcie larwy z zamkniętymi oczami i szybkie popicie sokiem, tylko o świadome wzięcie larwy do buzi!
Prawdopodobnie musiałabyś zobaczyć, jak inne osoby to jedzą i w dodatku zachwycają się jej smakiem.
Po drugie musiałabyś się napatrzeć na larwy…i to wiele razy.
Po trzecie pewnie musiałabyś najpierw dotknąć larwy, a potem powąchać. I prawdopodobnie nawet to by Cię nie przekonało.
Możliwe, że nigdy byś nie spróbowała larwy w sosie własnym, ale widząc chrupiąca larwę na pizzy, w końcu byś się odważyła i odgryzła kawałek.
I tak mniej więcej działa dziecko, które „wychodzi” z neofobii. Małymi, sukcesywnymi krokami. Zauważ, że gdyby ktoś Cię karmił larwami na siłę, to Twoja złość i odraza tylko by rosły.
Jak pomóc dziecku z neofobią żywieniową?
Pierwszym krokiem jest opatrzenie się z danym produktem. Patrzenie na daną rzecz sprzyja akceptacji. Jak to może wyglądać w praktyce? Weźmy na przykład neofobię przed zjedzeniem jabłka (tak, są takie dzieci).
Możesz zabrać dziecko na targowisko i pokazać różne rodzaje jabłek. Zapytać, które mu się najbardziej podobają, w jakim kolorze. Możesz poprosić, aby dziecko wybrało kilka najładniejszych (jego zdaniem) jabłek i wsadziło do koszyczka/woreczka, aby je później kupić.
Jeśli nie będzie chciało ich dotknąć to trudno, może tylko wskazać palcem. Po powrocie do domu ułóż czyste jabłka na dużym talerzu/misce, aby były na widoku. A potem codziennie pokazuj dziecku, że jesz jabłko i mimochodem proponuj dziecku małego gryza.
Dawkuj nowości
Kolejna sprawa, że takiemu dziecku należy dawkować nowości. Wrzucenie na talerz 5 brokułów może zwyczajnie wystraszyć, bo neofobia wiąże się ze strachem.
Ogólnie, jako ludzie lubimy to, co znajome, a boimy się tego, co nowe. To zasługa naszego mózgu, który w ten sposób chroni nas przed potencjalnym niebezpieczeństwem.
W związku z tym rzucanie dziecka na głęboką wodę i oferowanie talerza pełnego nowości, będzie wyzwalało falę obezwładniającego strachu.
Lepiej dokładać małe ilości nowości do tego, co dziecko lubi jeść np. jedną różyczkę brokuła do ulubionego makaronu, czy kilka marchewkowych frytek do zwykłych ziemniaczanych.
Tylko dotknij
Sam dotyk jest jak przełamanie bariery. Od maleńkości pozwalaj dziecku jeść rączkami i nie wycieraj za każdym razem, gdy się ubrudzi. Pokaż, że może oblizać paluszki w czasie i po posiłku.
Moje fuj!
Kolejna sprawa to nasz stosunek do jedzenia. Bardzo często przenosimy na dziecko własną niechęć do jakiegoś smaku.
Mama nie lubi kalafiora, to nie gotuje zupy kalafiorowej. To duży błąd. Tym bardziej, jeśli wiemy, że w przyszłości dziecko pójdzie do żłobka czy przedszkola, a tam na pewno, od czasu do czasu będzie na obiad kalafiorowa.
Ciasteczko za buraczka?
Jeśli nie chcesz dodatkowo gloryfikować pysznych przekąsek i przy okazji zniechęcać dziecka do tradycyjnych produktów (o wiele mniej słodkich), to nie używaj ich jako nagrody.
Ciasteczko za zjedzenie buraka sprawi, że burak stanie się przykrą koniecznością. Trochę jak połknięcie niesmacznego lekarstwa.
Z drugiej strony, skoro zależy Ci, aby dziecko w ogóle spróbowało nowości, warto przewidzieć jakąś nagrodę, choćby naklejkę. Wtedy często chęć uzyskania nagrody przełamuje opór. Sztuka polega na tym, aby dążyć w dobrym kierunki, nie wpajając dziecku przez przypadek, złych nawyków.
Neofobia a temperament dziecka
Zauważono, że poziom neofobii jest związany z temperamentem i wrażliwością dzieci. Jeśli Twoje dziecko jest nieśmiałe i źle znosi zmiany, to prawdopodobnie będzie także opierać się przed zmianami na talerzu.
W takiej sytuacji szczególnie ważna jest serdeczna i spokojna atmosfera podczas posiłków. Nawet jeśli czujesz narastającą złość, frustrację, niemoc i zniecierpliwienie wobec postawy dziecka, nie okazuj tego.
Wspierający rodzic
Pozwól dziecku jeść we własnym tempie. Nikt nie lubi pospieszania. Dziecko powinno móc spędzać przy stole tyle czasu, ile potrzebuje. Nie komentuj czasu spędzonego „nad talerzem” i nie porównuj dziecka do innych pod tym względem.
Dlaczego to takie ważne?
Z badań wynika, że dzieci z neofobią żywieniową najczęściej mają niedobory, które w dłuższej perspektywie odbijają się na ich zdrowiu. Takie dzieci mają bardzo ograniczone menu. Najczęściej ubogie w warzywa i owoce, a bogate w przekąski lub produkty o małej gęstości odżywczej. Niestety, brak dobrego jedzenia, duże niedobory oraz złe nawyki prowadzą w prostej linii do chorób dietozależnych.
Na koniec chcę podkreślić fakt, że większość dzieci wyrasta z neofobii żywieniowej, pod warunkiem, że będziesz blisko dziecka i zechcesz mu pomóc. To z pewnością trudny i stresujący okres zarówno dla rodziców, jak i dla dziecka. Wniosek jest jeden – odżywiaj się jak najlepiej i pokaż dziecku jakie to ważne, ale przede wszystkim przyjemne.