Zrobię to teraz i nie poczekam! 4-5 latek w akcji!

Zrobię to teraz i nie poczekam! 4-5 latek w akcji!

W tym odcinku podcastu Nie Tylko dla Mam skupimy się na impulsywnych zachowaniach 4-5 latków. To te momenty, gdy prosimy dziecko, żeby zaczekało dosłownie chwilę, a ono słysząc naszą prośbę i tak to robi… nie czekając.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której proponujemy dziecku, że wspólnie zrobimy ciasto na naleśniki. To jest najczęściej wielka frajda, wszyscy są zadowoleni. Maluch, bo spędzi czas z rodzicem, na bardzo fajnym babraniu w miksturze z mąki, jajek itd. My też się cieszymy, że wspólnie gotujemy obiad.

Po przygotowaniu wszystkich składników prosimy 4-5 latka, żeby dosłownie kilka sekund zaczekał, przyniesiemy tylko jego fartuch kuchenny. Po co nam kolejna brudna bluzka, prawda?

Niby prosty komunikat, jednak do malucha jakoś nie dociera. W trakcie tych kilku sekund (od prośby do przyniesienia fartucha), nasz mały kucharz zdążył już wsypać mąkę do miski i w kilka innych miejsc przy okazji. Ubrudzić sobie rozbitym jajkiem bluzkę i uwinąć z całą masą czynności, choć jedyne co miał zrobić, chwilę zaczekać.

Jak mam to powiedzieć?

4-5 latki dość często działają pod wpływem impulsu, a my się denerwujemy. Niby wiedzą, że powinny zaczekać, ale zwyczajnie nie potrafią. To nie jest złośliwe [1] zachowanie, nie robią tego z przekory, ani dlatego, że gdzieś popełniliśmy błąd wychowawczy. Są na tym etapie rozwoju, kiedy czekanie bywa trudne. Czasem się udaje, innym razem nie.

Dlatego warto wykorzystać tego rodzaju sytuacje do ćwiczenia jakże bardzo przydatnej umiejętności. Czekanie jest do wyćwiczenia.

Zrobię to teraz!

W sumie to zupełnie naturalne, że dzieci często działają pod wpływem impulsu. Bardzo wiele mówi się o włączonym mózgu gadzim, kiedy jesteśmy w dużych emocjach. Najczęściej jednak mówimy o tym przy okazji tych trudniejszych emocji – gniew, irytacja, złość [2]. Więcej w nas wyrozumiałości dla niedojrzałości emocjonalnej dzieci, gdy chodzi o akcje związane z gniewem. O wiele mniej, gdy chodzi o radosne sytuacje, ekscytacje z powodu wspólnego robienia naleśników.

Wystarczyło zaczekać!

Wtedy często mówimy poirytowani: No przecież wystarczyło zaczekać chwilę, tych kilka sekund by cię zbawiło? A teraz, wszędzie bałagan, ty brudny!

Cała frajda ze wspólnego czasu nagle gdzieś pryska. A przecież to ten sam pierwotny impuls, tylko w nieco innym wydaniu, skłania 4-5 latka do działania zamiast czekania. Emocje [3] są tak duże, że nie da się racjonalnie podejść do sprawy. To znaczy, da się, tylko trzeb to często ćwiczyć.

plakaty-inspirowane-ksiazkami-dla-dzieci-aktywne-czytanie

Nie umie czekać

Współczesne dzieci mają trudniej, bo nie ma zbyt wielu okazji do ćwiczenia cierpliwości. Kiedyś na większość rzeczy trzeba było długo czekać, dzisiaj niemal wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Więcej opowiedziałam o tym w artykule pt.

Daj mi! Chcę to! Dlaczego ze współczesnymi dziećmi tak trudno czasem wytrzymać? >>

Bardzo pomocne w nauce panowania nad takimi impulsywnymi zachowaniami jest pokazanie, że to się opłaca, bo każde zachowanie rodzi jakieś konsekwencje. Skoro dziecko upaprało koszulkę, idźcie ją przebrać.

Wiem, kusi, żeby już zostać i dobrudzić, machnąć ręką i powiedzieć, że już trudno. Jednak przerywając pieczenie, idąc się przebrać, dajemy dziecku chwilę na opanowanie nadmiernej ekscytacji. Pokazujemy też, że warto zaczekać kilka sekund, bo wtedy nie trzeba przerywać zabawy (robienia ciasta).

Ta dziecięca spontaniczność

Absolutnie nie namawiam do zabijania w dzieciach spontanicznej radości w najróżniejszych sytuacjach, bo też nie każdy dziki obaw szczęścia, sprowadzamy do lekcji panowania nad impulsami.

Jednak chyba wszyscy mają świadomość, że wychowujemy dziecko, które ma sobie w przyszłości umieć poradzić z własnymi emocjami oraz potrafić zachować się wśród rówieśników czy w różnych miejscach, no być ogarniętym człowiekiem, a nie przysłowiową świętą krową, której wszystko wszędzie wolno.

Nie zawsze i nie wszędzie możemy podawać się działaniom pod wpływem impulsu i to jest naprawdę ważna informacja dla dziecka. Ułatwi mu (i reszcie świata) funkcjonowanie na co dzień.

Pokaż, jak czekać

Jeszcze jeden sposób na ćwiczenie tych nieco bardziej opanowanych zachowań to po prostu przykład z naszej strony. Na pewno czasem mamy wielką ochotę obejrzeć fajny serial czy przeczytać książkę tu i teraz, ale nie robimy tego, bo wiemy, że opłaca nam się poczekać. Jeśli nie poczekamy, to np. obiad nam się przypali albo sterta brudnego prania zasypie łazienkę.

Pokazujmy dzieciom, że my też nie zawsze działamy pod wpływem impulsu, choć mamy wielką ochotę. Poczekanie wymaga wysiłku, ale warto go włożyć i docenić, kiedy następnym razem uda się na ten fartuch zaczekać: Super, ty nie ubrudziłeś bluzki, nie musimy przerywać pieczenia, a w dodatku ja mam mniej prania, bo nie musiałem się przebierać. Kilka sekund, a ile korzyści i wszyscy w dobrych humorach.

Złap dystans, rodzicu!

Chciałabym też bardzo wyraźnie podkreślić, że czasem nasze dorosłe oczekiwania mocno przerastają możliwości dzieci. W przypadku tzw. panowania nad emocjami czy impulsami to naprawdę jest dopiero początek.

Najczęściej, gdy pojawia się świetny pomysł, w głowie dziecka zapala się lampka: Zrobię to! I już, nic więcej się nie liczy. 4-5 latki często działają pod wpływem impulsu i w porządku, mają do tego prawo, bo przed nimi lata nauki. Im więcej ćwiczeń, tym oczywiście lepiej.

Warto też zabezpieczyć te nasze oczekiwania, upewniając się, że dziecko rozumie, o co prosimy. W przypadku zapalnego do działania 4-5 latka sprawy wcale nie są oczywiste.

O ile możemy wytłumaczyć różne zachowania półtoraroczniaków [4] i dwulatków brakami w komunikacji, tak już 4-5 latki wydają się gadułami więc wysnuwamy prosty wniosek: Komunikuje się w porządku, to znaczy, że mnie rozumie.

Czterolatek i współpraca

Jednak w dużych emocjach (radość też do tego oczywiście zaliczmy) dzieci słyszą, ale nie kodują w głowie słów. Dziecko może przytaknąć i czujesz, że przystało na prośbę zaczekania, ale w wielu przypadkach to tylko takie „na odczep się, żeby szybciej zacząć”. W głowie wciąż pali się lampka: Robię! Jak robimy, to robimy! To jest komunikat przewodni, żadne tam czekanie.

Wiele sobie ułatwimy, jeśli upewnimy się, że nasza prośba dotarła do rozemocjonowanego 4-5 latka. Wystarczy kucnąć, spojrzeć w oczy dziecka, złapać kontakt i poprosić, żeby zaczekało. Upewnić się, że komunikat dotarł do bazy. Tym prostym sposobem czasem udaje się zaoszczędzić sobie irytacji, dziecku marudzenia (Co? Muszę się przebierać?), a pralce prania.

Więcej o sposobach wspierania koncentracji dziecka w komunikacji opowiedziałam w odcinku pt. Dlaczego on mnie nie słucha? Najpierw naucz słyszeć, wtedy zacznie słuchać >>

nowy Instagram Anna Jankowska
Dziękuję, że przeczytałaś. Jeśli uważasz, że ten artykuł może się komuś jeszcze przydać, udostępnij go, śmiało!
Dlaczego 2-3 latek chce rządzić dorosłymi?

Dlaczego 2-3 latek chce rządzić dorosłymi?

Warto czasem pozwolić dziecku porządzić, choć w pierwszym odruchu rodzicielskiego budowania autorytetu, włącza nam się czerwona lampka, że jak to? Rośnie mały tyran? Raz pozwolę, zawsze będzie chciało, wyrośnie mały tyran. Dlaczego mój 2-3 latek chce rządzić?

Może kojarzysz sytuację, w której 2-3 latek (bo o nich tym razem mowa w głównej mierze) upiera się, że nie możesz siedzieć na kanapie tylko na fotelu. Czasem też się upiera, że tata nie ma iść z lewej tylko z prawej strony podczas spaceru.

On jest taki uroczy

Czasem podchodzimy do tego, jak do uroczej sytuacji i bez zastanowienia robimy to, czego domaga się dziecko. I w sumie to jest bardzo dobre podejście, o ile te sytuacje nie są utrudnianiem życia drugiemu człowiekowi lub całej rodzinie.

Jeśli więc tak naprawę wszystkie jedno, gdzie w tym momencie będziesz siedzieć, warto pozwolić dziecku na takie rządzenie się.

Daję sobie wejść na głowę?

Czasem włącza nam się jednak niepokój, że przecież wyrośnie nam zaborcze dziecko, będzie się domagało ustępowania zawsze i wszędzie.

Jednak po przemyśleniu sprawy na spokojnie, pewnie szybko dojdziesz do wniosku, że nic się nie dzieje (w wychowaniu) raz na zawsze. Przecież to jest proces i jeśli od czasu do czasu dziecko przejmie kontrolę, może to mieć dobry wpływ na jego rozwój. I ma! Takie przejmowanie kontroli przez 2-3 latki jest ważnym narzędziem komunikowania się ze światem.

Jak się dogadać z 2-3 latkiem?

Dzieci w tym wieku dość często jeszcze mówią niewyraźnie, słabo, czasem wcale. Oczywiście masa 2-3 latków mówi płynnie, jednak warto też pamiętać, że trochę czym innym jest wypowiadanie słów, a czym innym umiejętność ubrania w słowa emocji, przeżyć czy pragnień. Czasem dwulatek chce, coś próbuje powiedzieć, ale ma za mało zasobów (i umiejętności), żeby jasno wyartykułować swoje pragnienie. Stąd też często powody do histerii.

Kiedy dziecko mówi (lub bierze za rękę i bardziej pokazuje, niż mówi): Mamo, usiądź na tamtym fotelu, nie tu, jest to coś więcej niż „bycie na nie” lub „ja chcę”.

Słowa mają moc

2-3 latek niedawno odkrył, że mówienie ma moc. Nie, tylko jeśli chodzi o komunikowanie o potrzebie jedzenia czy przytulenia, ale też ma wpływ na świat. Kojarzysz taką żaróweczkę zapalającą się nad głowami bohaterów w kreskówkach, gdy genialna myśl ich dopada? To jest ten moment! Przestawianie rodzica z lewej na prawą, jest badaniem odkrycia, którego właśnie dziecko dokonało.


Mam wpływ na innych! Wow! Jeśli więc sytuacja pozwala, pozwól maluchowi pokierować, żeby wiedział, że jego słowa liczą się i mają moc sprawczą. Oczywiście 2-3 latek nie będzie rozważał tego na poziomie wychowawczo-filozoficznym, ale my, dorośli, wiemy, że to ważne dla budowania samodzielności. dlaczego-dziecko-chce-rzadzic-doroslym-podcast-nie-tylko-dla-mam

Testowane na rodzicach

Zamiast więc stresować się czerwonym światełkiem, można się ucieszyć, że nasze dziecko odkrywa moc sprawczą swoich słów i działań. Odważnie testuje na osobach, które zna i którym ufa. Jeszcze nie raz i nie dwa będziesz obiektem testowania, co też nie zawsze musi się podobać każdemu dorosłemu. Dlaczego przy innychjest grzeczne, a przy mnie zaczyna wariować >> Jeśli sytuacja nie sprzyja rządzeniu się, dziecko taki komunikat również powinno przepracować. Jasne, że się zdenerwuje, nie spodoba mu się, że rodzic się nie zgadza. Wtedy pewnie potrzebne będą pokłady cierpliwości, dzięki którym pomożemy 2-3 latkowi przebrnąć przez etap rozpaczy (histerii) z powodu naszej odmowy. To też przecież część uczenia się komunikowania ze światem, nie zawsze słyszymy „tak” w życiu, prawda? I nie jest to koniec świata.

plakaty-inspirowane-ksiazkami-dla-dzieci-aktywne-czytanie

Dlaczego tak robi?

Pewnie większość rodziców zauważyła, że w 2-3 latkach budzi się lekki terrorysta, kiedy rzeczy dzieją się inaczej niż zwykle. Jeśli mama zazwyczaj siadała na żółtym fotelu, a teraz usiadła na kanapie, jest większe prawdopodobieństwo, że dziecko będzie chciało przywrócić sprawy do stanu normalności. Jego normalności.

Maluchom w tym wieku takie rutynowe działania, stabilizacja i unormowany plan dnia, dają poczucie bezpieczeństwa >>.

Powtarzaj do znudzenia

Nowe sytuacje bywają trudne, czasem wręcz przerażające, dlatego, jeśli tylko można, warto dziecko uprzedzać o tym, co się wydarzy. Nie mówię wyłącznie o nowych sytuacjach, bo to konieczność. Mówię też o codzienności, którą (teoretycznie) dziecko dobrze zna: Po obiedzie pójdziemy na spacer. Na plac zabaw, tam, gdzie zawsze.

Wiemy, że dziecko wie. Ono też wie, że wie, ale i tak warto opisywać (na głos) to, co wydarzy się w najbliższym czasie. W tych planach nie nie ma sensu, snuć wizji dalekiej przyszłości, bo to dla 2-3 latka jednak zbyt abstrakcyjne.

Emocje rodziców

Jeśli wciąż się obawiasz, że przez to „rządzenie”, dziecko przestanie cię słuchać, może uspokoi informacja, że tak naprawdę to jest twoja decyzja. Ty decydujesz czy się w danym momencie zgodzisz na „zarządzanie”, czy nie.

Dziecko jest autonomiczną jednostką i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, o co i kiedy nas zapyta, poprosi. Nie mamy na to wpływu, tak jak nie do końca mamy wpływ na innych ludzi. Możemy jednak decydować o naszych reakcjach, to daje poczucie pewności. Czasem będzie to „tak”, czasem „nie” i w porządku. To nasza decyzja, a życie między ludźmi jest właśnie takie – nie zawsze po naszej (i dziecka) myśli.

Z uśmiechem

Jeśli bardzo, ale to bardzo przeszkadza ci podążanie za „rządzeniem się” 2-3 latka, można do tego podejść z żartem, opisując na głos i z uśmiechem: Oooo, chcesz, żebym przeszła na żółty fotel. Pomóż mi wstać, bo coś nie ma siły… I tu wygłupy, bo przecież czasem dorosłemu człowiekowi trudno wstać, z różnych (niekoniecznie poważnych) powodów. Dziecko się śmieje, ty się śmiejesz, jest przyjemnie.

To też pokazuje maluchowi, że może osiągnąć swój cel, ale nie od razu. Czasem trzeba włożyć odrobinę wysiłku w „przestawienie rodzica na fotel”. Nie zawsze, ale czasem tak.


Relacje społeczne

Można dołożyć do tego informację o magicznym słowie „proszę”, które zamienia „rządzenie się” w prośbę. Po kilku próbach dziecko zrozumie, że z tym magicznym słowem rzeczy dzieją się z uśmiechem, dorośli chętniej współpracują i niekoniecznie trzeba używać histerii, jako argumentu.

To też moment, w którym można wiele (wychowawczo) zdziałać, bo takie przestawianie rodziców jest elementem edukacji społecznej. 2-3 latek nie musi wiedzieć, jakie są normy społeczne, dopiero się tego wszystkiego uczy. Dzisiaj przestawia rodziców, jutro (gdy pójdzie np. do przedszkola) będzie to ćwiczył na rówieśnikach (a oni na nim).

Im więcej ćwiczeń, tym bardziej znajoma sytuacja. A już wiemy, że to właśnie znane i znajome sytuacje budują poczucie bezpieczeństwa. Przyda się to podczas adaptacji przedszkolnej >> i wielu kolejnych wyzwań czekających nasze dzieci.

instagram anna jankowska aktywne czytanie ksiazki dla dzieci

Nie jestem ci winna buziaka!

Nie jestem ci winna buziaka!

Wydawać by się mogło, że dzisiaj w zasadzie wszyscy o tym wiedzą. Nie zmuszamy dzieci (nikogo) do całowania, przytulania dorosłych, jeśli nie mają na to ochoty. Słynne „Daj cioci buziaka!” przechodzi do lamusa. O teorii i praktyce dzisiaj na blogu Tylko dla Mam. 

Teoretycznie wszyscy o tym wiemy. Potrafimy nawet egzekwować te zasady w kontaktach ze znajomymi, przyjaciółmi czy bliższą rodziną.

Gdyby ktoś nie wiedział, jak to zrobić konkretnie i asertywnie, zostawiam instrukcję: Krótka lekcja nieprzytulania >>

Nie kochasz babci?

Kiedy jednak spotykamy się z dalszą rodziną raz do roku (lub rzadziej), a tą rodziną są seniorzy – babcie, kuzyni, pradziadkowie, często odpuszczamy. Wtedy jakoś łatwiej wyjaśnić sobie (w głowie): Oj, to tylko jeden raz. Nic się nie stanie, a babci nie będzie przykro.

To przeświadczenie często bierze górę nad sprawą ważniejszą, czyli asertywnym informowaniem o sposobie wychowania dzieci, gdzie one mają prawo same decydować o sobie i o tym, czy mają ochotę na buziaki ze strony innych ludzi.

Często też ma na to wpływ szantaż emocjonalny ze strony rodziny: Jak to nie chcesz dać buziaka? Nie kochasz babci? W takiej sytuacji dziecko czuje się winne i daje tego buziaka. Tu potrzebna jest zdecydowana interwencja dorosłego (który zresztą też często czuje się winny).

Moje dziecko nie jest ci winne buziaka!

Dlaczego to tak działa, że łatwiej nam odpuścić niż wyjaśnić, że dziecko ma prawo decydować o swoim ciele? Po części dlatego, że z bliższymi znajomymi mamy lepszy kontakt i częściej rozmawiamy, prawdopodobnie lepiej się dogadujemy. Mamy więcej okazji do wyjaśnienia, z jakiego powodu uczymy dzieci, że ich ciało należy do nich, że gdy znajdują się w niekomfortowej sytuacji, mają prawo (nawet obowiązek) powiedzieć nie. Jedni zrozumieją, inni pokręcą nosem, ale na ogół pewnie uszanują naszą decyzję po kilku rozmowach i wyjaśnieniach.

Kiedy jednak sytuacja dzieje się jednorazowo, do czynienia mamy z osobami, dla których temat „nie” ze strony całowanego na powitanie dziecka jest tak abstrakcyjny, jak dla mnie losy postaci z Klanu, sytuacja się komplikuje.

Dalsza rodzina i znajomi

Jedną z takich okazji jest spotkanie rodzinne. Może to być z okazji świąt lub jakiejkolwiek innej. Stajemy wtedy przed ludźmi, którzy oczekują świątecznego nastroju i pozytywnych emocji. Czasem te oczekiwania są tylko naszym wyobrażeniem o sytacji, ale są, czujemy presję.

Widzi się kogoś raz do roku, jest między nami przepaść pokoleniowa (choć to nie zawsze jest przyczyną, często seniorzy są o wiele bardziej otwarci na decyzje rodziców). W każdym razie, gdy widzi się kogoś tak rzadko, trudniej wdawać się w długie dyskusje i wyjaśnienia. Łatwiej odpuścić, a nie warto.

Nie dam ci buziaka!

Mając wiedzę o tym, jak ważne jest nauczenie dzieci, że ich ciało należy do nich, trzeba to jeszcze jakoś wcielić w życie. Wiemy my, ale wiedzieć muszą też dzieci. Najlepsze co można zrobić, to zasypać maluchy tym komunikatem, dosłownie! Zawsze i wszędzie powtarzać, że nie muszą nikogo przytulać, całować, jeśli nie czują, że tego chcą. Czasem też dzieci nie potrafią ot, tak, z marszu o tym zdecydować, dlatego znowu potrzebują nasze go wsparcia.

Oprócz tego powtarzania, pokazywania konkretnych sytuacji, czasem trzeba się zamienić w „rodzica tarczę”. Wyobraźmy sobie moment, kiedy jedziemy do babci i dziadka na święta. Wiemy, że będzie tam spora część rzadko widywanej rodziny. Wysiadamy z samochodu i zaczyna się rodzinne powitanie. Na ten moment dzieci powinny być przygotowane wcześniej. Warto porozmawiać (przypomnieć), że nie muszą nikogo całować ani ściskać, może się przywitać na kilka innych sposobów.

  • Piąteczka.
  • Podanie ręki.
  • Powiedzenie „dzień dobry”.
  • Przesłanie całusa na odległość.
  • Pomachanie z daleka.

Spotkanie rodzinne

Wysiadamy więc z tego samochodu i wpadamy w objęcia babci. Pewnie dorosłym te uściski nie sprawią większego problemu. Dzieci, widząc, że rodzice się całują z nowymi osobami, mogą czuć pewien przymus, że one też powinny. Wtedy można kucnąć przy maluchu i zapytać, czy chce dać babci buziaka. Niezależnie od tego, co mówi babcia, warto poświęcić minutkę na prywatną rozmową z dzieckiem.

Podkreślam słowo prywatną, bo gdy zapytamy na głos, tuż przed nosem stęsknionej babci: Czy ty Krysiu chcesz dać babci buziaka?, presja znowu jest ogromna. Jak tu odmówić stęsknionej babci? No właśnie. Żeby dać dziecku prawdziwy wybór, ta rozmowa powinna być prywatna. To ważne, żeby maluchowi uświadomić, że odmowa jest w porządku.

Podczas tej rozmowy warto z dzieckiem ustalić, która opcję powitania wybiera i uszanować ją. Jeśli ktokolwiek z innych dorosłych będzie miał z tym problem, rodzic-tarcza uprzejmie informuje, dlaczego uczy dzieci, że ich ciało należy do nich. Jeśli ktoś z dorosłych nie zrozumie… to jest jego problem, nie nasz i nie naszego dziecka.

cytat towje ciało należy do ciebie grafika

Moje ciało należy do mnie

Maluch musi wiedzieć, że rodzice zawsze stoją po jednej stronie, jego stronie. Jeśli uczymy, że „Twoje ciało należy do ciebie”, nie ma wyjątkowych sytuacji, czyli takich, kiedy jednak odrobinkę należy do babci czy wujka. Nie można na ten temat zostawić choćby cienia wątpliwości na etapie wyrabiania nawyku, uczenia asertywności. Maluch nie może dostawać komunikatu: Tak, twoje ciało należy do ciebie, ale bywają wyjątki.

Kiedy dziecko znajdzie się w sytuacji np. molestowania, musi wiedzieć, że ma prawo się bronić za wszelką cenę, a nie zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest jedna z tych wyjątkowych sytuacji. Dając sprzeczne komunikaty, wyrzucamy całą naukę w las. Dlatego to takie ważne, żeby jednak postawić dobro dziecka ponad nadąsane miny niektórych dorosłych.

Może się też przydać książka dla dzieci, w której mały Leon samodzielnie rozprawia się z niechcianymi buziakami, opowiadam o niej więcej w recenzji: Buziak? Nie! >>

nowy Instagram Anna Jankowska

Dziękuję, że przeczytałaś. Jeśli uważasz, że ten artykuł może się komuś jeszcze przydać, udostępnij go, śmiało!

Rodzic idealny i niegrzeczne dziecko. Co poszło nie tak?

Rodzic idealny i niegrzeczne dziecko. Co poszło nie tak?

Idealny rodzic i niegrzeczne dziecko? Patrząc na współczesne rodziny często widać zagubienie. Nic dziwnego, za dużo tego wszystko. Grzeczny – niegrzeczny, kary – nagrody, dyscyplina – wyluzowanie. Za mało oddechu, za dużo… wszystkiego.

Czasem czujemy się zagubieni pośród setek porad związanych z wychowaniem. Najgorsze, co możemy zrobić dla siebie i dzieci, to popadanie w skrajności i odrzucenie intuicji. Wtedy wydaje nam się, że mamy niegrzeczne dziecko i wydaje nam się, że powinniśmy być bliżej ideału. Nic z tych rzeczy.

Bywa, że coś nam się po prostu wydaje i zupełnie naturalne zachowania dzieci uznajemy za niegrzeczne: 5 rzeczy wyglądających jak niegrzeczne zachowania, choć wcale nimi nie są >>

Rodzic popadający w skrajności

Bardzo często problematyczne wydają się rzeczy, które tak naprawdę powinny być intuicyjne. Jednym z powodów takich odczuć jest popadanie w skrajności i trzymanie się tylko jednego stanowiska w sprawie wychowania, usypiania, karmienia, spacerowania.

Nie można dziś pominąć dość istotnego faktu, że stanowiska w sprawie wychowania czy pielęgnacji zmieniają się dość szybko. Za kolejną dekadę pewnie rodzice będą się pukać w czoło i zastanawiać, co ci ludzie mieli w głowach, kiedy, tak czy siak, wychowywali dziecko.

Wiem, co mówię i to z własnego doświadczenia. Świat się zmienia, badania się zmieniają, nowinki ze świata psychologii również. Książka, którą napisałam ponad dekadę temu, wymagała całkowitego niemal przeredagowania przy wznowieniu w 2018 roku. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, ale też zdziwieniem, jak wiele się przez zaledwie dziesięć lat zmieniło w sposobie myślenia o wychowaniu.

Mówię o książce pt. Trudne tematy dla mamy i taty >>

Zagłuszacze intuicji i skrajności

Jedno jest jednak niezmienne, choć bardzo zagłuszane właśnie przez skrajne podejście do wychowania. Intuicja i zaufanie dziecku oraz sobie, jako rodzicowi. Niby wiemy, że nikt się rodzicem nie rodzi. Nie ma na to instrukcji, a jakże często nie dajemy sobie prawda do uczenia się tej roli, słuchając komentarzy obcych ludzi o tym, że mamy niegrzeczne dzieci.

Więcej o wsłuchiwaniu się we własną intuicję napisałam kiedyś gościnnie w artykule pt. 3 zagłuszacze matczynej intuicji >>

Najgorsze, co rodzic może w tym wypadku zrobić, to uleganie złudnemu wrażeniu, że jakakolwiek skrajność jest dobra.

rodzic idealny i niegrzeczne dziecko podcast nie tylko dla mam

Nie da się uciec od stresu

Przez skrajność nie mam na myśli patologii, ale może nawet wręcz przeciwnie. Kompletne odcinanie dzisiejszych dzieci od stresu, smutnych przeżyć (choćby przy czytaniu książki lub oglądaniu bajek), trudnych rozmów (jasne, że trzeba je dostosować do wieku i możliwości dziecka). Ani od drażliwych tematów czy typowych obowiązków domowych, bardziej szkodzimy, niż pomagamy w harmonijnym rozwoju.

Do harmonijnego rozwoju potrzeba równowagi, nie skrajności.

Dość prostym rozumowaniem wydaje się stwierdzenie, że niezależnie od tego, czy kremujesz dziecko tym, czy tamtym specyfikiem, używasz tych czy tamtych pieluch. Kładziesz o tej czy tamtej godzinie na drzemkę, bardziej istotne jest to, żeby to nakarmione, przewinięte i nakremowane dziecko zasypiało spokojnie. Wtedy będzie szczęśliwe.

I kompletnie nie chodzi mi o to, żeby nie zwracać uwagi na to, jakich się używa kremów czy pieluch (kwestia odpowiedzialności za planetę jest dla mnie ważna). Chodzi o to, żeby nie popadać w skrajności. Jak się raz nie nakremuje, dokarmi z butli czy uśpi o północy zamiast o 20:00, świat się nie zawali.

Mózg dziecka potrzebuje czułości

Krzywda się dziecku nie stanie, jeśli nie będzie miało rodziców działających jak w zegarku, na każde zawołanie i bez popełniania błędów. Ono potrzebuje rodziców czułych i ciepłych. Tylko tyle. Reszta jest bardzo mało istotna.

Mózg dziecka potrzebuje czułości o wiele bardziej niż tzw. rozwoju intelektualnego. I znowu, nie chodzi o to, żeby nie stymulować maluchów intelektualnie, ale wziąć pod uwagę, że każda chwila spędzona z rodzicem jest ważniejsza, niż jakakolwiek inna np. na zajęciach dodatkowych czy przed telewizorem. Każda.

Łatwo to zauważyć każdego dnia. Kiedy usiądziesz przy dziecku na trawie, na dywanie, na jego poziomie, ono (wcześniej zajęte swoją zabawą), najczęściej po chwili cię do niej zaprosi. Nawet jeśli jeszcze nie potrafi mówić, zwróci na ciebie uwagę i coś będziecie robić razem.

O tym przekierowaniu uwagi napisałam w artykule pt. Zejdź do parteru >>

Grzeczne czy niegrzeczne?

Chcemy, żeby dzieci z nami współpracowały, chcemy, żeby zachowywały się tak, jak nam na tym zależy. Chcemy je nauczyć, jakie są obowiązujące normy, dlatego warto zrobić jedno – wzmacniać pozytywnie pożądane zachowania.

Przekładając to na prosty język, chodzi o to, żeby nagradzać dzieci w momentach, które chcemy, żeby zapamiętały, jako miłe. Za chwilę odniosę się do nagród, bo wiem, że część rodziców ma ciarki na sam dźwięk tego hasła, spokojnie. Nie popadajmy w skrajności.

Gdy dzieci dany moment zapamiętają jako miły, fajny, dobry, ciekawy, będą chciały do niego wracać. Będzie im się ta sytuacja dobrze kojarzyła. Do dobrych chwil chętnie wracamy.

Zamiast więc np. krzyczeć na dziecko, które nie robi czegoś po naszej myśli, lepiej nagradzać (chwalić, zauważać), gdy to robi.

Najlepsza nagroda

Jeśli chcemy, żeby nasze dziecko chętnie coś robiło np. sprzątało zabawki, o wiele lepszym sposobem jest pokazanie mu, jak super może być podczas tego sprzątania. To lepsze niż tłumaczenie, że tak trzeba i już, rodzic wie najlepiej. Zwłaszcza, gdy mówimy o małych dzieciach. Po takich wspólnych chwilach „od małego”, starszakom już łatwiej działać samodzielnie.

Co może być nagrodą za sprzątniecie zabawek? Zabawa z rodzicem to całkiem fajna nagroda. W posprzątanym pokoju można rozłożyć grę i wspólnie spędzić czas na podłodze. Razem.

Skoro dziecko dało sobie umyć głowę bez krzyków (choć zazwyczaj krzyczy), również powinno dostać za to nagrodę, ponieważ zależy nam na wzmocnieniu tego zachowania (żeby kolejny raz też dało ją sobie spokojnie umyć). W tym wypadku może to być tworzenie figurek z piany lub świetna zabawa w wannie, kiedy rodzic jest obok (abo nawet w środku). Razem.

Bycie razem, zabawa, to są najlepsze nagrody dla dziecka. O wiele lepsze niż naklejki czy cokolwiek innego, materialnego. Niby to jasne, bo często powtarzamy takie zdanie i często powtarza się w poradnikach. Jednak czy naprawdę wiemy, dlaczego to jest lepsze?

Wspólne spędzanie czasu

Chodzi o sposób funkcjonowania mózgu, a konkretniej tworzenie się nowych połączeń między neuronami. Inaczej mówiąc – uczenie się. Ale nie takie szkolne, tylko właśnie życiowe: widzę, kojarzę, zapamiętuję, bo to przeżyłam.

Neurony położne blisko siebie w mózgu, o wiele łatwiej tworzą połączenia (mają krótszą drogę do przebycia, gdybyśmy chcieli to bardziej plastycznie zobrazować). Lepiej więc skupić się na takich nagrodach, które są skorelowane z danym zachowaniem, współgrają z tym, co dziecko przeżywa tu i teraz. To najbardziej wzmacnia pożądane zachowania.

Zamiast się skupiać na tym, kiedy dziecko nie chce współpracować (i wtedy karać, powtarzać, że jest niegrzeczne), łatwiej coś osiągnąć, skupiając się na tych momentach, kiedy chce współpracować i robi coś dobrze.

Wspierający rodzic

Kiedy maluch skończy zabawę, pozbiera zabawki, to najfajniejszą nagrodą za takie zachowanie jest wspólna zabawa w tym posprzątanym miejscu. Jeśli da sobie umyć głowę i spokojnie siedzi w wannie, najfajniejszą nagrodą będzie właśnie zabawa w „piankowy świat” lub rysowanie kredkami wodnymi. Mniej zdziałamy inwestując np. jajko niespodziankę jutro po przedszkolu.

Gdy sprawy toczą na poziomie zachowań społecznych, to i nagroda powinna być na tym poziome (wspólny czas, uwaga rodzica, czułość). Otrzymanie zabawki/naklejki za spokojne mycie głowy, jest o wiele bardziej odległym skojarzeniem, niż zabawa tu i teraz w wannie. Tym razem być może zadziałało, ale w przyszłości pewnie nie zadziała.

Druga sprawa to właśnie sama nagroda. Te materialne cieszą przez dosłownie chwilę. Nie mają takiej mocy jak wysiłek włożony w społeczne zaangażowanie mózgu i wspólne spędzanie czasu. Tylko to buduje poczucie bezpieczeństwa, bliskości. Nic innego nie może tego zastąpić. Tylko podczas takich scen jest produkowana dopamina. Trudno to porównać z otrzymaniem naklejki czy włączeniem bajki, czy wręczenie zabawki i zajęciem się swoimi dorosłymi sprawami.

Ważne wartości

Nagrody materialne, w żaden sposób nie przekazują tego, co może osiągnąć rodzic podczas choćby wypowiadania słów: „Dziękuję, cieszę się, że to zrobiłaś”. Rzeczy nie niosą (przynajmniej nie dla dziecka) żadnego przesłania o wartościach, choć dorosłemu może się wydawać, że tak właśnie jest.

Nie wiem, czy dziękujesz dziecku za wykonywanie codziennych obowiązków. Ja staram się pamiętać, żeby podziękować córce za umycie szafek czy podłogi w łazience. Niby wiadomo, że to jej obowiązek. Każdy ma swoje obowiązki domowe i je zna. Jednak to małe słowo zmienia całkowicie sposób myślenia o (często niefajnej) robocie. Zmienia mój sposób myślenia (doceniam, że to robi) i jej (rodzic to widzi i docenia).

Rodzic lepszy niż zabawka

Rzeczy materialne nie cieszą dziecka zbyt długo (o ile w ogóle), jeśli są tylko rzeczami. Czasem nawet w grupie Aktywne Czytanie – książki dla dzieci, która prowadzę na Facebooku, ktoś napisał: Kupiłam książki, całą masę, a dziecko nie jest nimi zainteresowane. Jako rodzic odbieram to za porażkę, niewdzięczność i niegrzeczne zachowanie. 

Jestem mocno przekonana, że gdyby kupiło się jedną i wspólnie z dzieckiem spędzało czas na jej czytaniu, zabawie z tą książką, okazałoby się, że książka jest hitem. Nie twierdzę, że zawsze, każdy ma ksiązkowy gust, ale często o to chodzi. Jeśli jednak na półce jest ich do wyboru kilkadziesiąt, a rodzic nie ma czasu, są tylko książkami.

Przy okazji zapraszam do zerknięcia na blog, gdzie polecam mądre i piękne książki: Aktywne Czytanie – ksiązki dla dzieci >>

Wiem, dlaczego tak chętnie obdarowujemy dzieci rzeczami materialnymi. Czasem wydaje nam się (dorosłym), że codzienna dawka słodyczy, jajko niespodzianka czy czterdziesta książka w biblioteczce, to wyrażanie miłości. Z naszej strony tak, ale już z odbiorem w oczach dziecka, wcale tak to nie wygląda.

Dzielić się radością

Jasne, że dzieci się cieszą, kiedy mogą oglądać bajkę w TV czy zjeść jajko niespodziankę, ale miejmy świadomość, że ta radość nie ma wiele wspólnego z rozwojem społecznym, budowaniem bliskości. Dając naklejkę w nagrodę za te dobre chwile, pokazujemy dzieciom, że naklejki, pieniądze czy bajki, są ważne w życiu, a chyba nie do końca o taki przekaz nam chodzi.

Dając w nagrodę wspólny czas i zabawę (wyłącznie w nagrodę, ale również, jako nagrodę w konkretnych sytuacjach) pokazujemy, co naprawdę w życiu się liczy. A nie od dziś wiadomo (zostało to przebadane wzdłuż i wszerz ostatnimi czasy), że szczęśliwi ludzie to tacy, którzy budują życie na pozytywnych relacjach z innymi ludźmi.

I jeszcze słowo w sprawie popadania w skrajności. Kompletnie nie chodzi o to, żeby rodzice dawali swoją uwagę wyłącznie wtedy, kiedy dziecko zachowuje się tak, jak tego oczekują. Chodzi o to, żeby dawać ją w konkretnych momentach. Ona jest za darmo i może zdziałać więcej niż najdroższa zabawka na świecie.

instagram anna jankowska aktywne czytanie ksiazki dla dzieci

Angielski dla dzieci online. Nauka angielskiego bez wychodzenia z domu

Angielski dla dzieci online. Nauka angielskiego bez wychodzenia z domu

Nauka angielskiego to temat, który co jakiś czas powraca w waszych pytaniach, bo nie jest tajemnicą, że z siedmioletnią (wtedy) Karoliną, przeprowadziliśmy się do UK i tu (na razie) mieszkamy, a ona tu rozpoczęła naukę w szkole. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy ma własne doświadczenia, potrzeby i etap życia, kiedy dochodzi do wniosku, że warto podszkolić język. Pisałam już o kursach online dla mam, dzisiaj skupiam się na kursach dla dzieci. 

Angielski dla dzieci 

Szkoła językowa online to rozwiązanie dla rodziców, którzy nie mówią biegle po angielsku, a chcą, żeby dzieci się języka po prostu nauczyły w jego naturalnym brzmieniu. Uważam, że to najlepsza droga. 

Nie od dziś wiadomo, że o wiele więcej niż lekcje w grupach (które również mają swoje zalety), dają dzieciom anglojęzyczne bajki, programy i ogólnie styczność z obcym językiem w praktyce. Wielu dzisiejszych dorosłych nauczyło się angielskiego z MTV, dekadę później uczono się też z YouTuba i choć może odrobinę dziwnie to brzmi, jest to zupełnie zrozumiałe. 

Angielski dla dzieci metodą Speakera

Na czym właściwie polega taka nauka online? Ile szkół tyle pomysłów, trudno wybrać w gąszczu propozycji. Mogę powiedzieć, co mnie przekonuje do lekcji proponowanych przez All Right. Chodzi o podejście do dziecka, sam proces nauczania. 

Skupili się na dwóch obszarach:

  • LCT – komunikacyjne nauczanie języka, gdzie dziecko jest zachęcane do spontanicznego mówienia, komunikowania o swoich emocjach, potrzebach. Nauczyciel dba o to, żeby dziecko mówiło ok. 50% czasu przeznaczonego na lekcję. Tylko tak można przełamać barierę przed używaniem języka. 
  • Total Physical Response (TPR) – reagowanie całym ciałem. I to jest to, czego oczekuję od edukacji tak ogólnie, czyli zaangażowania wszystkich zmysłów w proces uczenia się, zapamiętywania i kojarzenia. Dziecko poznając nowe słowa (zwłaszcza czasowniki), nie tylko je powtarza, ale też pokazuje np. skacząc, fruwając, biegając, czołgając się. Nie wymaga się od dziecka siedzenia w skupieniu w jednym miejscu przez 30 minut.

Za każdym razem są to oczywiście tematy „użyteczne”, bliskie dziecku i znane. Dla mnie osobiście jest to wielki plus, bo pamietam, jak Karolina po lekcjach w Polsce (które były rewelacyjne) wchodziła do grupy dzieci i z powodu wielu bodźców, akcentu, hałasu… nie rozumiała ani słowa i sama nie potrafiła nic powiedzieć. Im więcej przerobionych sytuacji z życia wziętych, naturalnych warunków do używania języka, tym lepiej dla ogólnej komunikacji. 

Angielski dla dzieci, także tych najmłodszych

O ile jestem za otaczaniem dziecka językiem już od najmłodszych lat, tak niekoniecznie interesują mnie zorganizowane zajęcia dla dwulatków. Spokojnie można się z takim maluchem bawić w angielski w domu. 

Lekcje online w szkole All Right zaczynają się od czwartego roku życia. Ma to wiele sensu, zwłaszcza w przypadku, gdy ktoś planuje posłanie dziecka do angielskiej szkoły (od piątego roku życia w UK) oraz dlatego, że czterolatek potrafi się skupić odrobinę dłużej niż młodsze dzieci. A do lekcji jednak potrzeba skupienia. 

Lekcja angielskiego online 

Sama lekcja trwa 30 minut dla dzieci do ósmego roku życia. Dopiero starsze dzieci uczestniczą w lekcji przez 60 minut. 

Są też różne poziomy, dostosowane do wieku i potrzeb uczniów. A jeśli wam się spodoba, to też ważna informacja, że dzieci zapisane na lekcje mogą też uczestniczyć w Speaking Club, gdzie rozmawiają z nauczycielami z USA i Wielkiej Brytanii. 

Jest też darmowa lekcja pokazowa, co ma chyba kluczowe znaczenie, bo opis opisem, a gdy tylko można wypróbować, warto z takiej możliwości skorzystać.  Zapisz się na darmową lekcję >>

Jeśli masz dodatkowe pytania związane z nauką angielskiego online, pisz śmiało do szkoły All Right. Oni z radością odpowiedzą na wszystkie pytania: All Right >>

Od siebie dodam to, co robi na mnie wrażenie, mianowicie – internetowa szkoła językowa dotarła w ciągu ostatnich trzech lat do pięciu krajów. To są możliwości, których kiedyś po prostu nie było, dlatego warto z nich korzystać.

Zalety nauki angielskiego on-line

Sama korzystam z zalet pracy online, bo przecież tak prowadzę codziennie konsultacje z ludźmi w różnych krajach. Dlatego nauka języków taką metodą jest mi bliska.

  • Wiem, że to oszczędność czasu, bo nie trzeba nigdzie jeździć (i stać w korkach).
  • Można uczyć się z dowolnego miejsca na świecie np. w domu lub na wakacjach, wystarczy mieć połączenie z Internetem.
  • Co ważne! Uczniowie sami wybierają tu sobie nauczyciela i układają grafik (dzieci oczywiście wspólnie z rodzicami).
  • Rodzic oddający dziecko w ręce wykwalifikowanego nauczyciela ma czas na pozałatwianie własnych spraw, zamiast kwitnąć na korytarzu lub w poczekalni, aż minie 30 minut lekcji i trzeba będzie wracać do domu (znowu w korkach). 

Podcast Nie Tylko dla Mam

Zerknij na przykładową lekcję

Nie chcę odrabiać lekcji!

Nie chcę odrabiać lekcji!

Nie chcę odrabiać zadania! Uczniowie często powtarzają to zdanie i świetnie rozumiem ich niechęć. O zadaniach domowych już wiele razy rozmawiałyśmy na blogu Nie Tylko dla Mam. 

Tym razem spróbuję podpowiedzieć, co zrobić w sytuacji kiedy dziecko stanowczo buntuje się przeciwko odrabianiu zadań. Nie przepadam za ich zadawaniem, jednak rozumiem, że jeśli już są, rodzicom zależy na tym, żeby zostały odrobione. Zauważ, jak to brzmi… rodzicom zależy. Najczęściej właśnie do tego się sytuacja sprowadza. Do nacisków ze strony rodziców.

Obowiązki ucznia

Zostawiam też wszystkie artykuły związane z zadaniami domowymi, w których wyjaśniam, skąd ta niechęć dzieci i dlaczego warto ją zrozumieć.

Wolę oglądać bajkę niż odrabiać zadanie domowe!

Wspólny czas przeznaczony tylko na zadanie domowe będzie wam bardzo potrzebny. Przynajmniej na początku. To znaczy, że dziecko odrabia lekcje, a ty czuwasz i patrzysz. Tłumaczysz i się angażujesz w razie potrzeby (bez przesady, nie w każdej sekundzie). Jeśli dziecko w trakcie odrabiania lekcji nie ogląda bajek, to ty też tego nie rób. Telefon na bok, słuchawki na bok, gotowanie na bok. Szybciej wam pójdzie, jak się nad zadaniem porządnie skupicie. Szybciej będzie z głowy.

Jeśli dziecko zaraz po szkole ma ochotę obejrzeć bajkę lub pobawić się na podwórku (mamy ustalone, że nie za długo), to super. Musi mieć ten czas, żeby odciążyć głowę od szkolnych wymagań i przede wszystkim hałasu, który dla zwykłego człowieka jest nie do zniesienia. A dzieci (i nauczyciele) znoszą go każdego dnia.

Zajęcia dodatkowe

Skoro już jesteśmy przy tym co dziecko woli, co musi, a z czego powinno zrezygnować, to może też się zdarzyć tak, że trzeba będzie zrezygnować z dodatkowych zajęć. Sama szkoła jest naprawdę sporym obciążeniem. Jeśli po szkole ma za dużo (nawet przyjemnych) zajęć tzw. dodatkowych, zorganizowanych, to może się okazać, że brakuje czasu na zadanie domowe. I na odpoczynek (zajęcia dodatkowe nie są odpoczynkiem).

Świadome rodzicielstwo polega też na zapewnieniu dziecku wystarczającej ilości czasu na odpoczynek i zadanie domowe. To twoja decyzja, czy ważniejsze jest dla ciebie wypoczęte dziecko z odrobionym zadaniem domowym, czy przemęczone dziecko z zadaniem odrobionym na kolanie, ale zaliczonymi dodatkowymi zajęciami z baletu czy plastyki.

Rozumiem, że to trudne decyzje, bo taki talent się marnuje na rzecz głupich zadań domowych. Serio, rozumiem doskonale. Jednak doba ma tyle godzin ile ma. Nie rozciągniesz jej. Możesz, co najwyżej, bardziej obłożyć grafik dziecka. Tylko jakim kosztem?

Jeśli rezygnacja z czegokolwiek przychodzi ci z bólem, to może pocieszeniem będzie, że to tylko na jakiś czas. Uczeń, prędzej czy później, wpadnie w rytm szkolny i nauczy się radzić sobie z zadaniami. Sam ci powie (i zresztą zauważysz), że jest gotowy na coś więcej.

Mam powód więc nie odrobię!

Upór pokonaj zrozumieniem. Jeśli twój szkolniak nie wykazuje żadnej chęci współpracy związanej z odrabianiem zadań domowych, masz kilka możliwości działania do wyboru.

Zapytaj, dlaczego dziecko nie chce odrabiać zadania. Wiem, że ciśnie się na usta: Ja też nie chcę, ale musisz! Ważne, żebyś usłyszała i pokazała, że interesujesz się tą informacją. Często jest to ze zmęczenia, z głodu, ze złego samopoczucia albo (uwaga, ja tak miałam!), bo wkurzające jest kiedy siedzisz i gapisz się przez ramię, czy ładnie pisze. Znając argumenty dziecka możesz o nich porozmawiać, a nie po prostu wydawać rozkazy.

Pozwól się nudzić

Może chodzi o to, że dziecko ma ochotę najpierw się chwilę pobawić, ponudzić. Ustal wtedy, ile możesz mu dać na to czasu. Najlepiej tyle, ile zechce (potrzebuje), ale wiem przecież, że nie zawsze się tak da. Ustalcie tyle, żeby obie strony czuły, że to jest w porządku, a zadanie domowe zostało odrobione.

Z tym gapieniem się przez ramię też trzeba uważać. Nie ma nic bardziej irytującego niż ktoś sapiący nad uchem i komentujący robotę. Dziecko odczuwa to dokładnie tak samo jak dorosły. Pozwól na odrobinę samodzielności i na popełnienie kilku błędów (które wydłużą czas odrabiania zadania, niestety). Inaczej maluch nie nauczy się kontrolowania tego co robi, bo będzie wiedział, że ty mu zawsze powiesz, jak napisać dobrze.

To zadanie domowe nie ma sensu!

Na takie stanowcze „nie”, możesz zareagować tłumaczeniem, dlaczego dziecko powinno odrabiać zadanie domowe. Kilka pozytywów wyłuszczyłam na początku wpisu. Wiem, że dla dorosłego to upierdliwe i męczące. Kolejny, często bezsensowny obowiązek. Ale jest jak jest i chcąc mieć współpracujące dziecko, to raczej zachowaj swoje dorosłe zdanie na temat zadań domowych dla siebie i innych dorosłych.

Jeśli dziecko kilka razy usłyszało do ciebie, że te zadania to męka, bezsens i ten system szkolny powinno się wysadzić w powietrze, to bądź pewna, że nie będzie miało ochoty ich odrabiać. I będzie się czuło usprawiedliwione.

Porozmawiaj z dzieckiem na spokojnie i wyjaśnij, że nie uczy się dla ocen, dla szkoły, dla uśmiechu pani ani dla ciebie. Tylko dla siebie. Robienie zadań domowych jest nudne i najczęściej męczące, ale opłaci się, bo dzięki temu, dziecko będzie więcej umiało i rozumiało.

Jeśli kusi cię dłuższa przemowa w stylu: Wykształcony człowiek znajdzie lepszą pracę, daruj sobie. To nie jest przemowa do kilkulatka, ale już do licealisty – jak najbardziej. Pomijam fakt, że licealista (nastolatek) jest odporny na tego rodzaju argumenty. Na wszelkie twoje mądrości jest odporny.

Każdy ma obowiązki

Użyj argumentu o tym, że duże dzieci mają nowe obowiązki. Jednym z nich jest odrabianie zadań domowych. Uświadom, że dorośli też mają swoje obowiązki, które mniej lub bardziej lubią.

Pokaż dziecku, że zadanie domowe może być przyjemnością. Choćby dlatego, że z dnia na dzień widać, jakie robi postępy w nauce. Pokazuj te postępy np. wracając do kartek z ćwiczeniami w kaligrafii, gdzie jeszcze miesiąc temu były same krzywe kulfony, a dzisiaj już widać jakie równe litery stawia.

Podcast Nie Tylko dla Mam

Olewam zadanie domowe!

Jeśli przerobisz z dzieckiem te wszystkie rozmowy, a ono nadal konsekwentnie będzie stawiało opór, to po prostu pozwól nie odrobić zadania. Raz i drugi pozwól pójść do szkoły bez zadania domowego. Od tego świat się nie zawali. Taki rodzicielski eksperyment (wiem, że nie każdemu się spodoba, ale dla mnie – szkoła to miejsce, gdzie powinno się eksperymentować).

Decydując się na tę strategię, pamiętaj, że to świadoma decyzja dziecka, którą postanowiłaś zaakceptować. Więc daruj sobie foch i zastraszanie: Jeśli tak, to nie ma sprawy. Idź z niedorobionym zadaniem i zobaczysz, co się stanie! Akceptacja polega na porozmawianiu o tej decyzji, wysłuchaniu argumentów ucznia i jeśli są sensowne, to w porządku. Jeśli są bezsensowne (np. nie chce mi się) to też w porządku. Zadbaj tylko o to żeby dziecko miało świadomość, że to ważna, dorosła decyzja. Zapytaj, co jego zdaniem stanie się, jeśli przestanie odrabiać zadanie domowe.

Brak zadania

Jak taka sytuacja może się potoczyć? Jeśli nauczycielowi faktycznie nie zależy na sprawdzaniu tych zadań i zadaje żeby zadawać, to sama nie widzę sensu ślęczenia nad nimi. Też bym nie robiła. Wiem, że dziecko uczy się dla siebie, ale choćby szacunek dla pracy drugiego człowieka, nakazuje sprawdzenie tego zadania.

Bardziej prawdopodobne jednak będzie przyniesienie jakiejś uwagi lub upomnienia za brak zadania. Jeśli są to sensowne zadania domowe, to dziecko szybko się zorientuje, że ich brak utrudnia funkcjonowanie na lekcji np. nie ma odpowiedniej wiedzy, nie ma materiałów potrzebnych do zajęć itd. Wtedy pewnie dojdzie do wniosku, że mimo wszystko, opłaca się odrobić zadanie domowe.

Jeśli bardzo cię męczy ta decyzja dziecka o nieprzygotowaniu, możesz wyjaśnić (na boku) nauczycielowi, dlaczego pozwoliłaś dziecku przyjść bez zadania i że to taka forma eksperymentu. Poproś przy okazji, żeby traktował dziecko normalnie, jak każdego innego nieprzygotowanego ucznia. Zdarza się czasem, że nauczyciel bardzo wczuwa się w ten eksperyment i nadmiernie gani za brak zadania domowego. A nie o to chodzi żeby kopać leżącego, tylko żeby dziecko poczuło, jak to jest ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje.

Kiedy po takim eksperymencie dziecko postanowi jednak odrobić zadanie domowe, to się po prostu uciesz. Bez zbędnych komentarzy, bez a nie mówiłam, bez masz nauczkę. Częścią dzieciństwa i dorastania jest podejmowanie samodzielnych decyzji i odważne uczestniczenie w życiu społecznym. Masz bardzo odważne dziecko, jeśli zdecydowało się sprawdzić co się stanie jeśli… Uszanuj to, doceń i pozwól tak działać również w przyszłości.

Odrobisz za mnie?

Kiedyś tak bardzo oburzałam się na samą myśl o odrabianiu lekcji za dziecko. Gdy widzę, ile dziś dzieci mają zadane, to naprawdę walczę ze sobą żeby nie usiąść i nie odrobić wszystkiego sama. Wiem, że jest to niepedagogiczne i przede wszystkim, jest to bez sensu. Jednak, nie jestem już pierwsza na linii frontu do krzyczenia: Nigdy w życiu!

Powiem ci dlaczego. Mam siostrzeńca, który kiedyś w gimnazjum miał zadane zrobienie na szydełku czegoś prostego. Zośki, czy szalika. Nie pamiętam już, to nie jest najważniejsze. Ważne jest, że pani zadała im to na ocenę i zaliczenie przedmiotu.

Lekcja szydełkowania

Pomijam stracony czas na zastanawianie się, po co gimnazjaliście (w dzisiejszych czasach) umiejętność robienia czegokolwiek na szydełku? Pamiętam, że jako dziecko miałam ZPT (zajęcia praktyczne-techniczne) i tam takie cuda roboliśmy. To było w młodszych klasach, kiedy jeszcze dzieci uczyły się pisać i każde ćwiczenie dla rąk miło sens. W fińskich szkołach do dzisiaj robią karmniki na takich fajnych zajęciach, bo to rozwija umiejętność planowania i działania według instrukcji. Ale szydełkowanie w gimnazjum?

Siostrzeniec zrobił kilka wersji Zośki, która za każdym razem nie podobała się nauczycielce. Za każdym razem nie dostawał zaliczenia. W końcu babcia nie wytrzymała i zrobiła za niego tę głupią Zośkę. I to jest ten przypadek, kiedy z ręką na sercu usprawiedliwiam odrabianie pracy domowej za dziecko. A co jest najciekawsze w tej historii? Babcia też oblała. Jedne Zośki były – zdaniem nauczycielki – za ładne, inne za brzydkie. Ale zadanie domowe było i to na wiele tygodni.

Bywają zatem przypadki, w których jestem w stanie zrozumieć pomoc rodzica, polegającą na zrobieniu czegoś za dziecko. Ale nie ulega wątpliwości, że sensowniej i wygodniej jest nauczyć pociechę samodzielnego radzenia sobie z zadaniami.

Ma to też ogromny związek ze sposobem postrzegania siebie (poczucie wartości) przez ucznia. Dziecko wiecznie wyręczane w swoich obowiązkach, nigdy nie zacznie o sobie pozytywnie myśleć i wierzyć we własne możliwości. Im dalej w las, tym będzie trudniej. Dotyczy to samego odrabiania (co z tego, że nie będzie to najpiękniej wyklejona choinka na świecie), jak i planowania. To może nawet i ważniejsze.

Plan na zadanie domowe

  • Planowanie działań związanych z zadaniem domowym, bynajmniej nie sprowadza się jedynie do odrobienia. Sama dobrze wiesz, że to także obiad o odpowiedniej godzinie, wciśnięcie w grafik odpoczynku po szkole i wreszcie lekcje.
  • Naucz dziecko zaczynać od najtrudniejszych, a kończyć najłatwiejszymi zadaniami. Na początku oczywiście będziesz musiała pomóc w tym wyborze, ale po jakimś czasie, oboje będziecie wiedzieli, do czego zabierać się w pierwszej kolejności.
  • Dla niektórych będzie to matma, dla innych wypracowanie. Jedyne co mogę doradzić, to zostawianie zadań mechanicznych (np. kaligrafia, szlaczki itd.) i artystycznych (praca plastyczna) na sam koniec. Na pierwszy ogień bierzcie najtrudniejsze, które będą od dziecka wymagały świeżości umysłu (o ile można o tym mówić po kilku godzinach w szkole).
  • Nie zostawiajcie zadań na rano, bo rano to tylko bieganina i stres. To samo dotyczy pakowania plecaka i szykowani rzeczy potrzebnych do szkoły na kolejny dzień. To jest też część zadania domowego, bo przecież bez tego wszystkiego, nie da się sprawnie funkcjonować w szkole.
  • Jeśli chodzi o sprawdziany i większe powtórki, opowiedziałam o tym sporo we wpisie Jak pomóc dziecku przygotować się do sprawdzianu bez ględzenia i prawienia morałów?
  • Szanuj ten zaplanowany czas ucznia i nie odrywaj dziecka od odrabiania. Zwłaszcza jeśli jesteście już na etapie, że ty wychodzisz z pokoju, bo dziecko samo odrabia. Wiem, że to świetne uczucie, bo masz już wolne i możesz robić co chcesz. Dziecko nie ma i pewnie ci zazdrości. Doceń ten samodzielny czas nad lekcjami. Uświadom, że wychodzisz, bo ufasz i wierzysz, że sobie poradzi. To powód do dumy.

Samodzielny uczeń

Raz będzie lepiej raz gorzej z tą samodzielnością. Małymi krokami. Buduj ją i nie zaburza np. odrywając pociechę od zadania żeby opowiedzieć dowcip lub pokazać zabawny filmik na Fejsie. Na to będzie czas wieczorem.

Jednak w tym całym planowaniu, weź pod uwagę też krótkie przerwy, których potrzebują, zwłaszcza młodsi, uczniowie. Oni nie potrafią zbyt długo usiedzieć przy lekcjach. Dlatego z nimi lekcje odrabia się zazwyczaj dłużej. Kombinuj, jak zaspokoić ich potrzebę ruchu podczas odrabiania zadania domowego.

Wiadomo, że przy pisaniu trzeba siedzieć przy biurku. Ale jeśli jest jakaś praca plastyczna, to nie widzę problemu żeby ją wykonywać na podłodze albo nawet zabrać farby, plastelinę czy inne gadżety do parku, na plac zabaw, przed dom i tam coś stworzyć.

To samo zresztą dotyczy uczenia się najróżniejszych rzeczy na pamięć.  Takie zadania najlepiej ćwiczyć w ruchu i przez skojarzenia. Rycie na pamięć to jedna z najgorszych męczarni dla uczniów.

Czy wtrącać się w kłótnie dzieci?

Czy wtrącać się w kłótnie dzieci?

Ten temat, jak wiele na blogu Nie Tylko dla Mam, zainspirowany jest konsultacją, którą wczoraj prowadziłam z mamą pięcioletniego Jasia. Czy wtrącać się w kłótnie między dziećmi? 

Nie mówię tylko o rodzeństwie, może nawet bardziej mówię o sytuacjach między obcymi dziećmi: na placu zabaw, w szkole, w przedszkolu itd. Nie mówię też żeby wtrącać się ZAWSZE i za każdym razem, ale o wkraczaniu od czasu do czasu, kiedy sytuacja tego wymaga. 

No dobra, ale kiedy się wtrącać?

Wiem, najtrudniej odpowiedzieć na pytanie: Kiedy właściwie sytuacja tego wymaga? Wiele poradników mówi o tym, żeby wcale się nie wtrącać albo dopiero jak leje się krew. 

Nie do końca się z tym zgadzam, bo wychowanie nie polega na skrajnościach (wtrącać się zawsze lub nie wtrącać się nigdy). A gdzie racjonalne podejście do sprawy i logika? Czasem trzeba się wtrącić, a czasem odpuścić. Jak w życiu, każda sytuacja jest inna. Nie da się postępować według jednego schematu. 

Brak oczywiście jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale są sygnały, które rodzice mogą odczytać. One włączają czerwoną lampkę i warto umieć je odcyfrować, zdając się w dużej mierze na zdrowy rozsądek, obserwację i rodzicielską intuicję. 

Intuicja rodzica

I tu chyba właśnie pies jest pogrzebany. Jesteśmy (od przedszkola) nauczeni, że trzeba słuchać tzw. autorytetów, nie zasięgając drugiej opinii. A już z pewnością nie zdając się na własny osąd, bo przecież oni się znają, a ja nie.

W wielu przypadkach oczywiście specjaliści się znają i pomagają, ale dla mnie druga opinia (lekarza, księdza, psychologa, nauczyciela itd.) to podstawa. Zwłaszcza kiedy czuję, że pierwsza opinia, nie do końca jest tym, co ja widzę na co dzień i z czym się zgadzam. Nie zakładam, że specjalista nie ma racji. Zakładam, że zbadam sprawę budzącą moje mieszane odczucia, u drugiego źródła. 

I na tym nie koniec. Do opinii autorytetu np. autora książki, nauczyciela, dochodzi coś, czego żaden specjalista nie ma – znajomość siebie, swojej rodziny i własnego dziecka. I tu rodzic jest największym ekspertem, musi tylko w to uwierzyć. 

Nie mam pewności, czy reagować?

Ten brak poczucia, że wiem co robię, najczęściej zamyka się w haśle: Ale przecież wszyscy mówią, żeby nie reagować, nie wtrącać się w relacje między dziećmi. Kołacze się to gdzieś w tyle głowy współczesnego rodzica i odbiera pewność siebie.

Wiem, skąd ten pomysł i rozumiem. Współczesne dzieci faktycznie mają bardzo niewiele przestrzeni do samodzielności, choć mam wrażenie, że to się ostatnimi czasy też zmienia. Jednak uczenie samodzielności i dawanie swobody NIE JEST równoznaczne z ignorowaniem lub nie reagowaniem NIGDY. Żadna skrajność nie jest dobra. 

Mocno się nie zgadzam z tym, że ZAWSZE trzeba dzieci zostawić samym sobie, nawet kiedy widać, że jedno z nich kompletnie sobie nie radzi, nie wie co zrobić, jest nieszczęśliwe i o tym mówi.

Wychowanie wspierające

Jesteśmy rodzicami, mamy wspierać dzieci (co nie oznacza przeżycia za nie życia czy robienia za nie wszystkiego). Jeśli widać jak na dłoni, że potrzebują naszej pomocy lub po prostu o nią proszą, reagujmy. Nie chodzi o reagowanie polegające na rozwiązaniu za dziecko sprawy, ale o nauczenie, co zrobić w danej sytuacji. Żeby wiedziało na przyszłość. 

I to jest odpowiedź na pytanie: Kiedy się wtrącać? Jak widzisz i czujesz, że sytuacja tego wymaga. Czasem reagowanie polega wyłącznie na zdawkowym przypomnieniu: „Pamiętasz, jak ci mówiłam, co w tej sytuacji zrobić? To i to. Spróbuj czy tym razem zadziała”. 

Wstydzę się coś powiedzieć

Podczas wczorajszej konsultacji, mama opisała mi konkretną scenkę, doskonale obrazującą problem niepewności i braku wiary we własne kompetencje rodzicielskie.  

Na placu zabaw bawią się dwaj koledzy. Ośmiolatek i pięciolatek. Coś tam sobie budują z piasku. Ośmiolatek (żeby wkurzyć małego i pokazać, że jest starszy i więcej może) trzyma rękę w miejscu, gdzie właśnie buduje młodszy. 

Typowa sytuacja między starszym a młodszym dzieckiem, kiedy starsze wkurza, bo może, a młodsze wkurza się, bo nie wytrzymuje. 

Zabawie przyglądają się mamy, koleżanki. Młodszy denerwuje się tą ręką więc używa wszystkich znanych mu narzędzi do tego, żeby poinformować o swoim niezadowoleniu. Prosi dziesięć razy żeby tamten zabrał rękę, złości się, namawia, tłumaczy, że to miejsce jest mu potrzebne, odpycha jego rękę, przesuwa, ale to nic nie daje. Ręka wraca na miejsce. 

Co z tą ręką? 

Starszy nie zabiera ręki, bo wiadomo, że nakręca go irytacja młodszego i możliwość dokuczenia. Nie dlatego, że jest jakimś złym, złośliwym dzieckiem, ale dlatego… że może. Jest starszy i to wykorzystuje. Tak to wygląda w relacjach rówieśniczych. 

Co ważne w tej scenie, młodsze dziecko nie zaczęło bić, kopać, wyzywać. Świadomie wykorzystało znane (nauczone przez rodzica) możliwości zakomunikowania swojego „nie”: Nie podoba mi się. Nie mogę budować. Zabierze rękę, bo mi przeszkadza itd. 

Jasne, że to nic nie dało, bo im częściej maluch prosił, tym większa była satysfakcja starszaka. Ostatecznie, po wielu próbach, zrezygnowany pięciolatek zawołał: „Maaaamo, on nie chce zabrać ręki z mojej budowy”. I co? 

Reagować? Nie reagować? 

To pytanie do siedzących na ławce mam, dobrych koleżanek. A że opisuję prawdziwą sytuację, wiem, co myślały i co czuły, bo w drodze powrotnej do domu w końcu o tym ze sobą porozmawiały. 

Obie miały wielką ochotę zareagować, ale żadna nie miała odwagi czegoś głośno powiedzieć, żeby druga nie pomyślała, że ta pierwsza jest nadopiekuńcza, przewrażliwiona i dlatego, że w poradnikach piszą, żeby się nie wtrącać. Martwi mnie absurd sytuacji. 

  • Obie kobiety czuły, że to dobry moment, by zareagować i nauczyć dzieci, jak sobie radzić w takich trudnych komunikacyjnie sytuacjach. Intuicja zadziałała prawidłowo. 
  • Obydwie tego nie zrobiły, bo poradniki mówią: „nie reaguj”.
  • Solidarnie miały wyrzuty sumienia, że rodzicielsko źle rozgrywają sytuację, ale nie miały odwagi przełamać tego żadnym słowem.
  • Nie porozmawiały też między sobą w tej konkretnej sytuacji: „Robimy coś, czy nie reagujemy? Nie mam pewności. Co myślisz?”. Proste pytanie mogło wiele ułatwić.
  • Jedna i druga mogły wesprzeć swoje dzieci (nauczyć czegoś o komunikacji), ale tego nie zrobiły, bo nie czuły się wystarczająco kompetentne.
  • Dały dzieciom kilka sygnałów. Straszak dostał informację, że może w ten sposób traktować młodszych i słabszych. Młodszy dostał informację, że to czego uczą i powtarzają rodzice (zawsze możesz na mnie liczyć), nie do końca jest prawdą. To tylko gadanie.

Komunikacja jest ważna

I teraz to, co męczy mnie od lat kiedy słyszę: „Nie reaguj nigdy”. Jak mamy nauczyć dzieci prawidłowej komunikacji społecznej, jeśli nie mówimy im (nigdy), na czym ona polega, bo wszyscy mówią „nie reaguj”? Skąd mają to wiedzieć? Wydedukować? Serio? 

Czy naprawdę wierzysz w to, że jesteś złym rodzicem, jeśli w konkretnej sytuacji wyjaśnisz dziecku kilka spraw, komentując na głos sytuację tu i teraz?

  • Dobrze zrobiłeś, zawsze mów, jeśli coś ci nie pasuje, twoje „nie” jest ważne. 
  • Wiem, że nie posłuchał, ale fajnie, że mu powiedziałeś, bo wie, sprawia ci przykrość. Inaczej by nie wiedział. Teraz wiadomo, że robi to z wyboru, nie z niewiedzy.
  • Podpowiesz, jak zakończyć męczarnie podczas niefajnej zabawy: Ignoruj jego rękę to mu się szybko znudzi jej trzymanie.
  • Może Michał nie rozumie, że ta ręka przeszkadza ci w budowaniu. Michał, zrozumiałeś, co mówi do ciebie Jaś?
  • Tylko się upewniam, że zrozumiałeś/usłyszałeś.

Kiedy i jak reagować na kłótnie? 

Zauważ, że przez reagowanie, nie mam na myśli rozwiązywania konfliktu za dzieci. Nie wpadasz na środek piaskownicy rycząc jak lwica: Zabieraj łapę złośliwy dzieciaku! Nie histeryzujesz nad kondycją współczesnego rodzicielstwa. Nie pouczasz nikogo, jak ma wychowywać swoje dzieci. Uczysz swoje dziecko komunikacji społecznej i masz do tego pełne prawo (a nawet obowiązek). 

Komentujesz konkretną sytuację (wtrącasz się) wyłącznie pod pewnymi warunkami. 

  • Dziecko próbowało (wielokrotnie) rozwiązać sytuację samodzielnie, wszystkimi dostępnymi narzędziami komunikacji, jakie zna.  
  • Widzisz, że młodsze dziecko jest na gorszej pozycji, bo jest młodsze, słabsze. Nie rozumie, że im bardziej się wkurza, tym większą satysfakcję daje starszemu.
  • Mały człowiek wyraźnie, po wielu nieudanych próbach samodzielnego rozwiązania sytuacji, komunikuje jasno, że potrzebuje pomocy.
  • Prośba o pomoc, nie oznacza oczekiwania, że rozwiążesz za dziecko konflikt. Wystarczy czasem tylko zauważyć lub podpowiedzieć kolejną opcję komunikacyjną.

Rozmawiaj z innymi rodzicami o swoich wątpliwościach tu i teraz: „Patrzę na nich i sama nie wiem, wtrącać się czy nie? Jak sądzisz?”. Nie musicie mieć tego samego zdania, ale przynajmniej będziesz wiedziała, co myśli na ten temat druga strona, zamiast obawiać się, co sobie pomyśli. Komunikacja, serio, to się sprawdza. Możecie obie nie mieć pewności i też w porządku, zróbcie tak, jak wam intuicja podpowiada w tej konkretnej sytuacji. 

Podcast Nie Tylko dla Mam

Starsze dziecko

Jeśli chcemy wpłynąć na zachowanie starszaka, czasem warto skomentować sytuację podpowiedzią lub sugestią, którą starszak z pewnością zrozumie. Bez oskarżeń czy gniewu.

  • Jasiek powiedział ci kilka razy, że go twoja ręka denerwuje.
  • Co zrobisz z informacją od Jaśka?
  • Widzę, że nie reagujesz na zdenerwowanie brata i robisz to specjalnie. 

Starsze dziecko zazwyczaj doskonale wie, kiedy przekracza granicę. A też brak reakcji, gdy zdecydowanie ją przekracza, jest komunikatem: „Możesz to robić, spoko!” oraz komunikatem „Ignoruję cię”. Im więcej takich komunikatów, tym więcej sposobów przyciągnięcia uwagi rodzica i wyładowania frustracji na młodszym.

Dorosłym często się wydaje, że starsze dziecko powinno już wiedzieć, jak się zachować. Jednak kiedy np. w domu pojawia się młodsze rodzeństwo, wszystko dla starszaka jest nowe. Nie wie, na ile może sobie pozwolić, musi to przetestować, sprawdzić, co nie znaczy, że rodzice musza się zgadzać na każdy taki test.

Kłótnia ze starszakiem

Starsze dziecko zna swoją przewagę i czasem to po prostu wykorzystuje. Warto mu uświadomić, że nie zawsze i nie wszędzie może sobie na to pozwolić, czyli reagować.

Wszystkim będzie łatwiej, jak w konkretnych sytuacjach, starsze dziecko dostanie podpowiedź, jak inaczej niż np. siłą czy pokazywaniem wyższości, upokorzeniem młodszego, rozwiązać daną sprawę. 

Nie chodzi też o powtarzanie: Ustąp mu, przecież jest młodszy. Więcej o tej relacji napisałam w artykule pt. Jak reagować, kiedy młodsze dziecko bije i dokucza starszemu? >>

Młodsze dziecko

Młodsze dziecko jest zazwyczaj na przegranej pozycji i częściej będzie potrzebowało podpowiedzi, jak się komunikować, żeby komunikat dotarł do starszego, silniejszego, sprytniejszego.

Młodsze dziecko będzie chętniej korzystało z narzędzi komunikacyjnych podpowiedzianych przez rodzica lub podpatrzonych u rodzeństwa, kiedy będzie czuło, że w sytuacji kryzysowej, rodzic reaguje i wspiera. Nie jest znade tylko na siebie.

Najgorsze jest ignorowanie

Każde dziecko musi czuć się bezpiecznie, żeby jasno komunikować swoje „nie”. Co oczywiście nie znaczy, że to nie musi zawsze działać, chodzi nawyk informowania o tym, co nam się podoba, co nam przeszkadza itd.

Od lat znane są badania mówiące o tym, że najgorszym rodzajem relacji jest ignorowanie. To, co dla dorosłych jest podążanie za podręcznikowym „nie reaguj, niech sami sobie radzą”, dla dzieci często jest sygnałem „rodzica to nie obchodzi”.

Nie trzeba wtrącać się zawsze, ale w konkretnych sytuacjach, warto. Bez wyrzutów sumienia, bo jeśli wiesz, że nie jesteś nadopiekuńczym rodzicem, to w czym problem? Chodzi o to, żeby przez rozmowy i konkretne przypadki, nauczyć dzieci zasad komunikacji, dać narzędzia potrzebne do ćwiczenia relacji rówieśniczych, a nie czekać, aż się same domyślą, bo w poradniku napisali „nie reaguj”.

Jeśli czujesz, że sytuacja wymaga twojej rekacji i któreś z dzieci tego potrzebuje tu i teraz – reaguj.