Jak zapanować nad nerwami? Dobre pytanie. Wyobrażenia o „byciu rodzicem” różnią się od rzeczywistości. Głównie poziomem stresu i właśnie nerwami, z którymi czasem, jako dorośli, kiepsko sobie radzimy. Puszczają mi nerwy, krzyczę na dziecko! 

Zanim przejdziesz do czytania, zwróć uwagę na słowa oznaczone na niebiesko. Klikając w nie, przejdziesz do miejsca, w którym więcej opowiadam na temat, którego dotyczą. 

Z nerwami na wierzchu

Każdemu pewnie zdarzyły się sytuacje, w których czuł, że mógłby być (lub chciałby być) lepszym rodziem. To te momenty kiedy wybuchamy i wiemy (już po fakcie), że tą czy tamtą sprawę, można było załatwić inaczej. 

Każdy tak ma, ale też każdy trochę inaczej do tego podchodzi. Dochodzą do tego wszystkiego pewne nierealne oczekiwania społeczne. Oczywiście, najłatwiej powiedzieć, że nie ma się co przejmować. Ale prawda jest taka, że też nie da się od nich tak do końca uciec. Pisałam o tym m.in w tym artykule o porówniach.

Porównania. Wiesz, dlaczego nie da się ich uniknąć?

Mówię o takich sytuacjach, w których czujemy, że stoimy na krawędzi i po prostu bycie rodzicem w tej chwili nie jest fajne. Nie radzimy sobie z nerwami. To te momenty, kiedy jakieś drobiazgi doprowadzają do furii, którą potem odchorowujemy z jeszcze większym stresem i nerwami, bo czy naprawdę trzeba było tak krzyczeć na dzieci z powodu nieposprzątanych z podłogi klocków Lego?

Tak, nadepnięcie na taki klocek boli, ale gdy spojrzy się na sprawę z innej perspektywy, nie zawsze boli aż tak, żeby reagować nerwami, jak rozjuszony byk na widok czerwonej płachty. 

Największy krytyk

Sposobem na odnalezienie w tym chaosie jakiejś stabilizacji jest dogadanie się ze sobą, ze swoim zmęczonym (więc czującym zagrożenie czyhające na każdym kroku) mózgiem. Wytłumaczyć mu, że pewne zagrożenia dzieją się tylko w naszej głowie. 

Zauważam czasem, że z pełną akceptacją podchodzimy do wybuchów emocji dzieci. Do znudzenia wręcz: nazywamy emocje, śledzimy drobiazgi, całkowicie skupiamy uwagę na małym człowieku. Rodzicielstwo to piękna przygoda, jednak radość nie potrwa zbyt długo, jeśli sto procent uwagi wyląduje na dziecku, a zero na własnym układzie nerwowym. Łatwo się w tym zatracić i jakoś tak też łatwo nam przychodzi niezmiernie krytyczne ocenianie siebie (i innych) w roli rodzica. Oceniamy się własnymi nerwami. 

Nie twierdzę, że wszystkim odnalezienie się w nowej roli przychodzi z trudem. Są jednak (i to w sporej ilości) rodzice, którzy nie czują się pewnie. Ze względu na zdrowie, nerwy, dużo zmian, niewyspanie, ciągłe wyzwania i środowisko, którego wpływu często nie doceniamy. A to właśnie ludzie, którymi się otaczamy, w największym stopniu „generują” nasze samopoczucie. Im szybciej to zauważymy, tym szybciej można zacząć iść własną drogą. A przynajmniej zacząć jej szukać. 

Krok pierwszy: Pozwól sobie 

Mamy prawo do gorszych dni i nastrojów, bo nie da się być szczęśliwą mamą każdego dnia. Nie ma ludzi szczęśliwych zawsze, a trudności i smutki sprawiają, że stajemy się silniejsi. Bogatsi o pewne doświadczenia. Przyznanie się przed sobą (i światem) do kiepskiego nastroju, danie sobie prawa do zmęczenia rolą mamy, nie jest porażką tylko szczerością. Oczywiście nie chodzi o wieczne narzekanie, ale o prawo do słabszych chwil.  

Krok drugi: Wyrzuć ramy 

Im bardziej się staramy wtłoczyć nasz wydumany obraz perfekcyjnej rodziny w ciasne (nierealne) ramy, tym szybciej te ramy pękną. Kiedy jest ciasno, dziwnie i niewygodnie, łatwiej o irytację, a w niewygodnych ramach dokładnie tak się człowiek czuje. Wtedy też reagujemy bardziej nerwami niż rozsądkiem. 

Najmniejszy drobiazg może doprowadzić do pęknięcia, które kończy się zadziwieniem: Jakim cudem garść klocków Lego, w które właśnie weszłam sprawiły, że aż tak puściły mi nerwy? To nie wina klocków. Jak mantrę warto sobie powtarzać, że nie ma idealnych rodzin, choć może na zdjęciach znajomych z FB wygląda to inaczej. Każdy ma coś za uszami. 

Krok trzeci: Nazwij emocje

Tak, to jest dokładnie ta rada, którą tak często stosujemy w komunikacji z dziećmi, kiedy do znudzenia powtarzamy naszym dwulatkom: Widzę, że jesteś zdenerwowany. Rodzice również bywają zdenerwowani i powinni wykorzystywać w takich trudnych momentach dobrze znaną technikę. 

Życie w długim stresie lub zmęczeniu bardzo „obciąża” układ nerwowy. Wtedy o wiele trudniej obiektywnie ocenić choćby najprostsze sytuacje. Łatwiej wybuchnąć i do tego popycha nas zestresowany organizm, który dostaje od mózgu sygnał: Jest zagrożenie! Trzeba się bronić! – choć to tylko nadepnięcie garstki klocków. Najlepiej w takiej sytuacji po prostu powiedzieć: Czuję się wkurzona, bo… i tu konkret. To sprowadza mózg na właściwy tor. Każde skupić się na tym konkrecie i szukaniu rozwiązania. 

Krok czwarty: Licz hipopotamy

Załóżmy, że nadepnęłaś na te klocki Lego i czujesz, że przez ten ból, niemoc (tyle razy już powtarzałaś żeby je pozbierali) i zmęczenie, po prostu za chwilę eksplodujesz. A nie chcesz jednocześnie tego robić, bo „jesteś dobrą mamą”. Jeśli potrafisz wyłapać ten moment, spróbuj od razu złapać hipopotama.

Zacznij oddychać i liczyć: jeden hipopotam – wdech, drugi hipopotam – wydech; trzeci hipopotam – wdech. Wyobrażaj sobie te hipopotamy i licz aż poczujesz, że złapałaś równowagę. Aż poczujesz się odrobinę bezpieczniej, bo mózg uznał, że zagrożenie (którego tak naprawdę nie było) już minęło. 

Krok piąty: Domniemanie niewinności

Ta garść klocków Lego może też być powodem do myślenia: Powtarzam i powtarzam, uczę i uczę, a oni nic. Coś robię nie tak! albo: Już wczoraj było posprzątane, a dzisiaj wszystko od nowa. Wyrosną z nich bałaganiarze. Bywają też trudniejsze momenty, kiedy ktoś mówi: Twoje dziecko uderzyło mojego syna. Wyrwało mu zabawkę. Opluło przechodnia. Ukradło pieniądze! itd. Najróżniejsze sytuacje zdarzają się w życiu rodzica. 

Kiedy coś takiego zdarza się w naszym domu, bywa, że zaczynamy myśleć: To moja wina. Jestem złym rodzicem. W wielu przypadkach są to zupełnie normalne zachowania, które dzieci na różnych etapach, po prostu nam serwują. Zamiast skupiać się na szukaniu winy w sobie, lepiej zacząć od stwierdzenia: To nie moja wina. Z takim komunikatem łatwiej złapać dystans i ogląd sytuacji, którą w większości przypadków, da się spokojnie rozwiązać i wyjaśnić. 

Nie chodzi mi oczywiście o bezkrytyczne podejście do wychowania, ale o (w miarę możliwości) obiektywną ocenę konkretnych sytuacji, oskarżeń, wyobrażeń innych ludzi (lub swoich własnych). Nie skazujmy się jeszcze przed śledztwem i próbą wyjaśnienia sprawy.

Krok szósty: Doładowanie

To nie jest jakaś tajemna wiedza, że w przypadku stresujących sytuacji, endorfiny mogą zdziałać cuda. Potrzebujemy ich właśnie w takich momentach. Jednym ze sposobów ich uwalniania jest przytulanie. Sześć sekund to idealny czas przytulenia i powiem szczerze, że kiedy moja ośmiolatka doprowadza mnie do na skraj cierpliwości, zaczynam ją przytulać. Działa! Napisałam o tym więcej w artykule o wartościowym przytulaniu.  

Jak 6 sekund może coś zmienić na lepsze w relacji z bliskimi?

Drugi sposób na endorfiny to oczywiście ruch. Wiem, że człowiek zestresowany, niewyspany lub po prostu umęczony, nie bardzo ma ochotę na dodatkowy ruch. Nikogo do niczego nie zmuszam, po prostu mówię, że one (te endorfiny) tylko czekają na uwolnienie. Jeśli nie chcesz się ruszać sama, zaproś do jakiegoś szalonego tańca całą rodzinę. Wyskaczcie cały stres, potem wrócicie do rozmowy. 

Każdemu czasami puszczają nerwy i potem nam wstyd, że tak wyszło. Jeśli jednak nie jest to sposób codziennej komunikacji, a powód do przystanięcia, przemyślenia i zadecydowania o pewnych zmianach, to nie widzę powodu, by myśleć o sobie jak o złym rodzicu i wbijać się w poczucie winy. Widzę za to bardzo wiele powodów do tego, żeby na spokojnie usiąść i zaplanować pewne sprawy od nowa po to, żeby sterta Lego była tylko kupką klocków i kojarzyła się z dobrą zabawą, a nie walką o przetrwanie. 

ksiazki dla dzieci

Tytuł
nerwy
Autor