Porównania to zmora ludzkości? To zależy. Nie jest to wymysł naszych czasów, bo przecież już Arystoteles zajmował się tym zagadnieniem. I tak z każdym wiekiem, aż do dzisiaj na blogu Tylko Dla Mam, rzucam pedagogicznym okiem na porównania.
Czy z porównań może wyniknąć coś dobrego?
Najczęściej robimy to mimowolnie – porównujemy. Choć tak naprawdę wiemy, że nie lubimy się porównywać (no, chyba, że ktoś lubi). Najgorzej jednak kiedy nas ktoś (patrząc z boku i nie znając sytuacji) zaczyna porównywać do innych.
W samym porównaniu nie ma właściwie niczego złego. Skoro zakładamy, że mamy to we krwi, bo ludzie tacy już są, to w porządku. Warto podejść do porównań jak do narzędzia, z którego da się czerpać korzyści.
Ma to sens? Tak! Jeśli już ktoś namiętnie porównuje swoje życie do innych, może warto – robiąc to – wyciągać wnioski i podejmować takie decyzje, żeby w tych porównaniach wyjść na plus.
Nie chodzi o niezdrową rywalizację, ale właśnie o z d r o w o r o z s ą d k o w e podejście do zjawiska, którego za bardzo nie lubimy.
Równaj w górę
- Spojrzenie na siebie przez pryzmat zachowań czy wypowiedzi innych ludzi może sprawić, że coś zechcemy zmienić w naszym życiu. Jest to pozytywna strona porównania, pod warunkiem, że to będzie zmiana na lepsze.
- Obserwując zachowania innych ludzi można sobie wyrobić zdanie, nauczyć się na cudzych błędach.
- Można się też utożsamić z jakąś grupą (choćby na portalu społecznościowym, choć bardziej mam na myśli prawdziwe życie) i poczuć się lepiej w swojej skórze.
- Porównywanie siebie z innymi ludźmi może też – zamiast decyzji o zmianie – dać pewność, że to co robię i jak robię, to jest moja droga. Że robię dobrze.
Inni robią to lepiej!
Ktoś może się zastanawiać, jak się poczuć lepij widząc, że inni robią coś lepiej, szybciej, ładniej? Znowu równaj w górę. Nie musi to być powód do doła, ale motywacja. Pod warunkiem oczywiście, że chcesz robić tak samo lub podobnie. Jeśli uznajesz (właśnie pod wpływem porównania), że ktoś robi coś lepiej, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś w swoim życiu wprowadziła jakieś zmiany. On może to i ja mogę.
Dobrze to widać zwłaszcza sporcie. Nie od dziś wiadomo, że mając u boku kogoś osiągającego lepsze wyniki, zaczynasz bardziej się starać. Dlaczego? Choćby dlatego, że widzisz jak na dłoni, że jest to możliwe. Żeby było jasne, nie chodzi mi o żaden wyścig szczurów. Ale jeśli sama chcesz i dochodzisz do wniosku, że dasz radę, to czemu nie porównywać się z najlepszymi? To też jest rodzaj motywacji.
Jeden warunek
Ty sama musisz się zgodzić na to porównanie. Wyobraź sobie teraz, że ciężko trenujesz, a ktoś z boku dopinguje cię mówiąc: Fajnie by było żebyś w końcu biegła tak szybko, jak ten mistrz. Nie każdy poczuje się zmotywowany, choć i tacy bywają.
Dlaczego więc tak bardzo nam nie pasują porównania? Pewnie dlatego, że te lepsze wyniki, które widzimy u kogoś, nie biorą się znikąd. Czasem patrzę na mamę, która pół roku po porodzie ma sylwetkę lepszą niż moja przed porodem i porównuję swoje dodatkowe kilogramy z jej talią osy. I przeliczam, kombinuję, sama sobie zatruwam życie.
To puste porównanie, w którym nie wzięłam pod uwagę, że ta mama być może wysiliła się. Wyszła ze swojej strefy komfortu, narzuciła sobie program ćwiczeń i nie poddaje się.
Równanie do lepszych (nie mam na myśli wywyższania się tylko konkretną dziedzinę/zachowanie) nie może się zaczynać się i kończyć na samym porównaniu. Bo wtedy porównanie tylko irytuje.
To jest pozytywna moc porównań. Ukryta głęboko, ale jest. To dość pokrzepiające. Zwłaszcza kiedy zostaje się matką albo ma się do czynienia z maluchem, który szybko się poddaje i nie chce próbować nowych rzeczy.
Krytykowanie rodziców
O dziwo, kiedy zostaje się mamą, jakoś tak świat uznaje, że ma prawo nas oceniać. Sporo pisałam o tym w artykule o tym, co mówić gdy inni krytykują nasze metody wychowawcze.
My – mamy – wręcz nie znosimy porównań kierowanych w naszą stronę od osób postronnych. Chodzi przecież już nie tylko o nasze ciała, sytuacje rodzinne, finansowe położenie, czy ogólne zachowanie. Chodzi też o nasze dzieci, które stale są poddawane najróżniejszym porównaniom.
I słusznie, że walczymy z tymi porównaniami, narzucanymi nam z zewnątrz. Bo cała trudność z porównaniami w górę polega na tym, że tak jak mogą wesprzeć, to również mogą doprowadzić także do mniej ciekawych zachowań.
Za duża ich ilość lub po prostu nierealne do osiągnięcia cele, sprawią że czujemy się sfrustrowane, wycofane. Przestajemy wierzyć w siebie. Nasze dzieci podobnie.
Przeczytaj, co czują dzieci prze którymi stawiamy czasem nierealne wymagania i cele.
Jednak inni mają gorzej
Ale wracając do nas – mam. Jest też coś takiego, co w psychologii określane jest porównaniami w dół. Oznacza to porównanie swojej sytuacji do tego, że ktoś ma gorzej. To może podnieść na duchu. Te porównania w dół, są bardzo negatywnie odbierane.
A prawda jest taka, że one też mogą motywować. Jeśli ktoś woli taki rodzaj, nie ma problemu. One najczęściej wchodzą do gry, kiedy sami znajdujemy się w trudnej sytuacji. Znowu kluczem jest świadome ich używanie. Przez ciebie, nie przez innych w twoim kierunku.
Badania pokazują, że chorujący na ciężkie choroby, czasem motywują się trudniejszymi przejściami/chorobami innych. Mniej więcej na zasadzie: Skoro inni mają gorzej i jakoś się trzymają, to znaczy, że ja też mam szansę. Że dam radę, nie poddam się.
To zupełna zmiana kierunku, prawda? Nie ma nic złego w tym, że czasem porównujesz się do tych, co mają gorzej. Wciąż możesz wykorzystać to porównanie do zmotywowania siebie do działania, zmiany.
Tu jednak też jest pułapka. Jeśli robimy to za często, może się zdarzyć, że zupełnie przypadkiem przestaniemy sensownie działać. Osiądziemy na laurach i już. Porównując się jedynie z tymi, którym się coś nie udało, można dojść do wniosku, że nie musimy nic robić. I tak jest dobrze.
A przecież, jak człowiek stoi w miejscu, to tak naprawdę się cofa. Więc znowu trzeba na te wszechobecne porównania uważać.
Najprostsza rada
Ciśnie się na usta: Skoro to takie trudne, najlepiej wcale się nie porównywać. Zgadzam się, choć łatwiej powiedzieć niż zrobić. Prawda jest taka, że nie da się tego tak do końca zrobić. To jest jakby automatyczne zachowanie, zaprogramowane w ludziach.
Można spróbować i w zasadzie nawet jest to zdrowy odruch – kompletnie olewać porównania. Jest to jednak trudne do wykonania, bo oznacza przymrużenie oka na uwagi babci, dziadka, współpracowników, relacji pokazywanych w telewizji, relacji ze znajomymi.
To trochę takie przesiewanie przez sito wszystkiego, co dzieje się dookoła. W sumie nie jest to głupie. Nie biorąc wszystkiego do siebie, człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego coś słyszy, robi, kupuje? Czy przypadkiem nie kupuję tej zabawki, bo inne dzieci mają podobne, a nie chcę żeby moje odstawało od reszty?
Są mamy, które nie chodzą do galerii handlowych, nie mają telewizora, kupują tylko drewniane zabawki, jedzą tylko zdrowe rzeczy. Wiem, że tak można, choć wymaga to naprawdę sporo wysiłku. To bardziej sposób na życie niż całkowita ucieczka przed porównaniami. Bo one dzieją się także w naszej podświadomości.
Umiarkowany „zen”
Może więc zamiast skupiać całą energię na próbie nie porównywania się z innymi lub uciekania przed porównaniami, może da się to załatwić jakoś inaczej?
Da się. Zamiast wcale się nie porównywać, można się zacząć porównywać umiarkowanie. Bez przesady, bez nadmiaru (porównań i emocji).
Kluczowym pytaniem niech będzie: Po co? Skoro już się porównuję, to w jakim celu? Co mi to daje?
To samo dotyczy porównań zewnętrznych. Jeśli porównujesz swoje dzieci, zapytaj siebie: Po co to robię? Co to daje? Czy to coś zmienia? Czy na lepsze?
Jak się uwolnić z pułapki porównań?
Wiara w siebie
Niby frazes powtarzany do znudzenia, ale naprawdę potrafi czynić cuda z psychiką. Wiara w siebie polega też na dobrej znajomości swoich mocniejszych i słabszych stron.
Jeśli wiesz, że kiepsko śpiewasz, to twój zdrowy rozsądek upomni cię, jeśli zaczniesz się porównywać ze sławną piosenkarką, prawda? Jeśli wiesz, w czym jesteś mocna, to w gorszej chwili związanej z ogólnymi porównaniami, zawsze możesz (na pocieszenie) wyciągnąć tego asa z rękawa. I sprawa załatwiona. Nie znając tego asa, nie masz szansy bronić się przed frustracją związaną z porównaniami.
Priorytet
Ustal swoje najważniejsze sprawy, inaczej cele. Chociaż jeden taki długoterminowy. Mając go gdzieś na horyzoncie, będziesz wiedziała, co chcesz robić, jak i do czego dążysz. Dzięki temu, porównania śmigające wokół twojej głowy, staną się mniej ważne.
Skoro twoim celem jest np. schudnięcie 10 kilogramów, to nie ma co się teraz skupiać na zmianie koloru włosów, bo ona właśnie przefarbowała i tak fajnie wygląda. To mogą być oczywiście cele inne niż wygląd tu i teraz, choć nikomu nic do tego, co sobie postanawiasz i dlaczego.
Refleksja
Jeśli już uderza w ciebie jakieś porównanie, to zanim się przejmiesz, rozpłaczesz czy oburzysz, zadaj sobie pytanie: Co to jest? Dlaczego ktoś tak powiedział? Za każdym człowiekiem stoi jakaś historia. Za tym oceniającym na oślep – też. Czasem smutna. Taka, która skłania do bycia złośliwym, drażniącym, niefajnym. Czasem lepiej zamiast wsłuchiwać się (i zbroić do walki obronnej) w porównanie, wsłuchać się w to, co (lub kto i dlaczego) za nim stoi.
Uwaga
Jeśli już się sama z kimś porównujesz, to refleksja też nie jest od rzeczy. Pewnie jest jakiś powód, dla którego to robisz. Rodzeństwo, już nawet to dorosłe, często porównuje się, bo tak zostało wychowane. Zaprogramowane przez rodziców, którzy pewnie nawet nie zrobili tego świadomie. Pisałam o tym w artykule: Jak kolejność urodzenia wpływa na zachowanie dzieci i dorosłych?
Nie ma ideałów
Jakkolwiek wiele osób chciałoby mieć idealne życie, tak jasne jest, że ideały nie istnieją. Chyba, że w naszych głowach. I w zasadzie to najlepsze dla nich miejsce. Świat nie potrzebuje ideałów, tylko myślących ludzi.
Niby to jest jasne, jak wiele spraw, ale znowu – wchodząc w rolę żony i matki – często same sobie narzucamy ramy, z których trudno się uwolnić. Albo dajemy je sobie narzucić przez otoczenie.
Mając świadomość, że ideały nie istnieją, łatwiej polubić siebie. A to już prosta droga do puszczenia mimo uszu większości porównań.
Zrób sobie test
Znalazłam kiedyś taką angielską notatkę w sieci, która właściwie jest swego rodzaju testem dla tych, którzy czują, że porównania im doskwierają. Zostawiam cię z tym testem i mam nadzieję, że odpowiedzi będą najlepszym podsumowaniem tego artykułu!
Mocno się napracowałam przy tym wpisie, teraz liczę na Ciebie, bo chciałabym żebyśmy zostały w kontakcie. Jak? Jest kilka możliwości, mam nadzieję, że skorzystasz:
- Zostaw proszę komentarz, bo dla mnie każda informacja zwrotna na temat mojej pracy, jest bardzo ważna.
- Jeśli uważasz, że piszę z sensem i o ważnych sprawach, podziel się wpisem ze znajomymi.
- Polub Fan Page na Facebooku, jest tam już mnóstwo mam, zapraszamy!
- Koniecznie zajrzyj na stronę Podcasty, gdzie czeka cała masa krótkich porad wychowawczych do odsłuchania.
- Obserwuj profil na Instagramie, tam znajdziesz kulisy bloga i moją codzienność.