Gaslighting to przemoc psychiczna. Dokładnie jest to forma przemocy psychicznej polegająca na zaprzeczaniu dziecięcym przeżyciom. Czyimkolwiek przeżyciom.
Nie mogę nigdzie znaleźć polskiego odpowiednika, zostańmy więc przy tej angielskiej nazwie. O różnych formach przemocy wobec dzieci, dość często rozmawiamy na blogu Nie Tylko dla Mam.
Gaslighting – przemoc psychiczna
To nie tylko zaprzeczanie, ale wręcz utwierdzanie drugiego człowieka w przekonaniu, że jego osąd sytuacji jest dziwny/niedobry/bezsensowny/zły.
Najczęściej doprowadzamy do takiej sytuacji z obawy przed prawdą, która w wielu wypadkach może się okazać bolesna, niewygodna, wstydliwa lub zwyczajnie niewygoda.
– Nie jestem głodna, nie chcę tego jeść.
– Ależ oczywiście, że jesteś. Nic nie jadłaś od obiadu!
W tej krótkiej wymianie zdań mamy do czynienia z gaslightingiem. Ktoś komunikuje nam o swojej potrzebie (lub jej braku), ale my wiemy lepiej! Brzmi znajomo?
– Jestem mamą jedynaka i dobrze mi z tym.
– Tylko tak mówisz, na pewno marzysz o większej rodzinie!
Jeśli chodzi o temat jedynaków, więcej tego rodzaju przykładów znajdziesz w artykule pt. 8 tekstów, którymi wkurzysz mamę jedynaka >>
Przemoc psychiczna w dobrej wierze
Gaslighting jest uznawany za rodzaj psychicznej manipulacji. Jeśli mamy do czynienia z osobą słabszą (a niewątpliwie dziecko na takim stanowisku właśnie się znajduje) i wmawiamy, że jej punkt widzenia jest nieprawidłowy, to faktycznie można mówić o manipulacji.
Dziecko nie ma na tyle doświadczeń, żeby wdać się z nami w polemikę. Nie potrafi przytoczyć badań psychologicznych, ma tylko nasze słowa, w które najczęściej wierzy np. Nie ma powodu do płaczu! Jeśli maluch uznał, że upadek jest powodem do płaczu, a my mu wmawiamy, że nie ma racji, to pewnie przestanie płakać. Tylko czy naprawdę nie ma racji?
Oczywiście wiele z nich tych manipulacji jest wprowadzanych „dla dobra pociechy”. Czasami działamy nie zastanawiając się, czy to ma głębszy sens lub jakie przyniesie skutki w przyszłości. Działamy tak, jak nas zaprogramowano w dzieciństwie, a wyrwanie się z tych schematów wydaje się kompletnie niepotrzebną szamotaniną lub nowoczesnym bełkotem.
Poradnik dla rodziców
Jednak zostawię tu listę, na którą warto rzucić okiem, w kontekście rozmyślania o gaslightingu.
- Przemoc słowna. Nie mam tu na myśli np. wyzwisk, ale choćby wyśmiewanie: Taki duży, a się maże jak baba! lub zawstydzanie: Nie wstyd ci tak się mazać? O wychowaniu przez zawstydzenie i skutkach takiego rozmawiania z dziećmi opowiedziałam więcej tu: Dlaczego moje dziecko wszystkiego się wstydzi? >>
- Trywializowanie przeżyć: Oj tam, ten zastrzyk, to jak ukłucie komara, a ty tak histeryzujesz! Podobnie bywa z tłumaczeniem bicia (dawanie klapsów), o czym więcej opowiedziałam w artykule pt. To tylko jeden klaps >>
- Odwracanie uwagi: Nie płacz już, tylko zobacz jaki ładny samochodzik!
- Ukrywanie ważnych informacji: Twoja rybka nie zdechła, po prostu zasnęła!) W tym wypadku zdarza się często maskować własne przewinienia np. kiedy rodzic zniszczy niechcący lub zgubi ulubioną zabawkę dziecka. Wmawiamy, że nie wiadomo, gdzie się podziała, nie nadmieniając ani słowem o własnym wkładzie w sytuację. Sami nakręcamy się na kłamstwo, mamy wyrzuty sumienia wobec dziecka, ale też pokazujemy pewną postawę, w której unikanie jest ważniejsze niż np. przyznanie się do błędu i szukanie rozwiązania trudnej sytuacji. Więcej o budowaniu (i niszczeniu) autorytetu rodzica napisałam w książce pt. Trudne tematy dla mamy i taty >>
Absolutnie nie mam na myśli mówienia dzieciom całej (dorosłej) prawdy za wszelką cenę. W tym wypadku skupiam się na zatajaniu prawdy, która mogłaby pomóc dziecku lepiej zrozumieć daną sytuację, ale też postawić rodzica w gorszym świetle. - To też unikanie prawdy sytuacjach, w których chcemy (pozornie) chronić dziecko, bo może mu być przykro. Nadmierna ochrona w każdej emocjonalnej sytuacji też nie jest rozwiązaniem. Jest przepisem na wychowanie niedojrzałego dorosłego, czyli „emocjonalnej ciamajdy”. Więcej na ten temat opowiedziałam tu: Nie biegaj, bo się spocisz! >>
- Zmiana – chodzi tu o chęć zmiany drugiego człowieka i dostosowanie go (postawy, osobowości, zachowań) do własnych wyobrażeń. Znamy to pewnie z relacji damsko-męskich, ale w relacjach rodzic-dziecko też przykładów nie brakuje. Wtedy próbujemy wpłynąć na dziecko przez choćby motywowanie porównaniami: Zobacz jak brat pięknie je, a ty się wciąż się wiercisz. Dlaczego nie możesz wziąć z niego przykładu?
Prawda jest taka, że nikt z nas nie chce być na siłę zmieniany. Człowiek zmienia się przez całe życie i dążenie do zmian jest naprawdę ważnym procesem. Jednak nie oznacza, że mamy prawo naginać świat drugiego człowieka do naszych oczekiwań. Przeprowadzenie dziecka z szacunkiem przez pewien proces jest zdecydowanie czymś innym, niż wtłaczanie do głowy „jaki ty powinieneś być”.
Bardzo często dorośli ludzie mają problem w relacjach ze swoimi bliskimi, właśnie na tle tej „gaslightingowej” zmiany. Słynna teściowa, dla której żona nigdy nie będzie wystarczająco dobra lub matka wiecznie krytykująca córkę za: nieporadność, wygląd, sposób wychowania dzieci i tysiąc innych spraw. To wszystko jest pewnym rodzaj przemocy psychicznej, z którym ciężko się żyje tej drugiej stronie. - Ostatnim elementem, o którym chciałam wspomnieć jest nadmierna kontrola. Nie raz i nie dwa, rozmawialiśmy o niej choćby tu na blogu. Nikt nie lubi być kontrolowany na każdym kroku, dlatego dzieci (i dorośli) tak walczą o swoją prywatność, granice i swobodę. Nadmierna kontrola przynosi więcej szkody niż pożytku, sporo opowiedziałam na ten temat tu: Jak rozpoznać czy jestem nadopiekuńczą mamą? >>
To już nic nie wolno dziecku powiedzieć?
To pytanie, które bardzo często słyszę z ust rodziców. Staram się dystansować do takich pytań, bo bardzo nie lubię sytuacji, w których dorośli oczekują tylko białej lub czarnej odpowiedzi. Wszystko albo nic… to nie jest wspierające wychowanie. Skąd pomysł, że nic dziecku nie można powiedzieć?
Można wszystko, tylko z szacunkiem. Jeśli komuś, opisane tu zachowania, wydają się przesadą, wypominaniem, czepianiem się, to oczywiście jego prawo.
Dodam tylko (za Jay Carterem, autorem książki „Nasty People: How to Stop Being Hurt by Them without Stooping to Their Level”, McGraw Hill), że przemyślany gaslighting – świadome wprowadzanie w błąd, zaprzeczanie prawdzie, unikanie prawdy, naginanie rzeczywistości kosztem cudzych emocji – jest stosowany przez mały procent (zaledwie 1-2%) ludzi. Nie jest przecież tak, że chcemy krzywdy naszych dzieci.
Z kolei jakieś 20% stosuje ten chwyt z przyzwyczajenia, bez zastanowienia, dla wygody… bezmyślnie, choć czuje, że to nie do końca jest w porządku. I to już jest niepokojące.
Cała reszta używa gaslightingu raz na jakiś czas, co w sumie jest dobrą wiadomością.
Świadomy rodzic
Wiedząc jednak, że coś takiego istnieje i ma wpływ na sposób wychowania naszych dzieci, na ich rozwój i świadomość własnych emocji, warto (co jakiś czas) po prostu zastanowić się, czego dla tych naszych dzieci tak naprawdę chcemy i jak sami chcemy być traktowani.
Wszystko sprowadza się do kilku prostych punktów:
- przyjrzyj się sytuacji, zanim cokolwiek powiesz,
- przemyśl to, co chcesz powiedzieć,
- nie działaj wyłącznie według schematów, które znasz i po które najłatwiej sięgnąć,
- traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być traktowana.

Bardzo często stosowane wobec kobiet, które właśnie zostały matkami, są zmęczone, sfrustrowane, samotne, zagubione i przez to mniej odporne psychicznie. Od innych słyszą „Nie przesadzaj, inni mają gorzej”, „ciesz się, że masz zdrowe dziecko, a nie narzekaj” itp.
Czy jeśli ktos był ofiarą gaslightingu przez rodziców zaczynającego się od zaprzeczenia doświadczenia traumatycznego (nadużycia seksualne przez osoby trzecie, uprowadzenie – większość życia wmawiano mi że to nie miało miejsca – aż uwierzyżłam, że pamiętam sen, dziwny sen, jak na 4-latkę), przejawiającą skutki takiego zachowania – rozszczepienie świadomości, wiara, że nic nie istnieje obiektywnie, silny borderline…. Auto-gaslighting (nic co ja myślę nie jest realne, wiec skocze z wysokości i sprawdzę czy nic mi sie nie stanie, czy nie śnię) i związek z gaslighterem (np. wmawianie hipohondrii, zaprzeczanie w oczy, że nie myślę tego co mówię, że myśle, przypisywanie winy, bo mam problemy psychiczne i chodze na terapię, kontrola wydatków, brak dostępu do konta). Czy możliwie, że to juz tak wrośnięte we mnie, że będę to stosowała na wszystkich wokół? Na dzieciach? Bardzo tego nie chcę. Zimieniam się. Wychodze z borderline. Bedę to obserwowała. Teraz chodzę na terapię, pracuję nad traumami, ale moi gaslighterzy mają do mnie o to pretensje. Winią za każdy kryzys w relacjach moją terapię i chęć zmiany. Myślę o sepracji, ale wciąż nie wiem czy nie przesadzam, nie przereagowyje, nie zdaje mi się…
Mi separacja pomogla, tylko to tabu spoleczne, ciezko zerwac kontakt jak duzo osob mowi, masz tylko jedna matke etc… Ale czasem to jest najlpesze dla nas, naszej pachiki i rodziny.
To ogromnie trudna praca nad sobą każdego dnia aby nie powielać wzorców i tego czym byliśmy otoczeni w dzieciństwie, a nawet dorosłym życiu. Niektóre „teksty” cisną nam się na usta z automatu. U nas z mężem mam wrażenie, że najlepiej robi nam odsunięcie się od rodziny żeby móc samemu być lepszym człowiekiem i rodzicem i jednocześnie żeby już nie słyszeć bagatelizowania naszego zmęczenia typu: „My też kiedyś mieliśmy małe dzieci”.
Być może częściej zatrzymuje się i nie mówię nic do moich dzieci, ale chyba lepiej nie powiedzieć nic niż palnąć coś głupiego.