Mamy, które śledzą często moje wpisy na blogu pewnie zauważyły, że w styczniu podjęłam wyzwanie związane z kursem nauki angielskiego. Przy okazji podsumowania (tak, udało mi się go skończyć) postanowiłam opowiedzieć o tym, co dla mnie było w nim najważniejsze i jak dałam radę dotrzymać noworocznego postanowienia.
Na wiele z tych pytań dotyczących kursu odpowiedziałam w dwóch poprzednich artykułach, gdzie dodatkowo opisałam całą historię. W skrócie wygląda tak, że mam tu w Anglii znajomą, która od lat nie mogła się zmotywować do nauki. A że ja jestem bardziej człowiek czynu niż gadania, postanowiłam jej pomóc w tym szukaniu motywacji.
Z tego noworocznego postanowienia wyniknęły same dobrze rzeczy. Współpraca z ESKK, dwa artykuły opisujące fajne narzędzie do nauki, treści związane z motywowanie siebie (lub innych do działania), moje wspólne z Karoliną lekcje w domu i znajomość ze wspaniałą mamą, która potrzebowała języka i kogoś kto w odpowiednim momencie zakrzyknie: Dasz radę! Wierzę w ciebie! Każdy czasem potrzebuje takiego okrzyku od kogoś z boku, kto nie do końca jest zaangażowany emocjonalnie, ale wspiera.
Zanim jednak dałam jej ten kurs, postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, czy to jest trudne, czy dam radę czasowo, czy dla osoby, która od lat się przymierza, jednak jeszcze się nie odważyła, to nie będzie zbyt trudne. Nie chciałam jej wbić w poczucie winy, tylko pomóc. W tej delikatnej sytuacji uznałam, że prezent musi zostać sprawdzony od początku do końca.
I jak wrażenia?
Jak wiesz, zaczęłam w styczniu, kiedy to piszę mamy początek maja. Jestem z siebie bardzo dumna, bo udało mi się skończyć kurs i z czystym sumieniem mogę go polecić „w świat”. Jedną z dodatkowych spraw związanych z jego przerabianiem jest właśnie to poczucie, że zrobiłam coś pożytecznego dla siebie. Bardzo liczę, że i moja znajoma to poczuje. Przyjeżdżając do Anglii znałam angielski, ale przerobienie kursu od podstaw dało mi więcej pewności, że poradzę sobie w najróżniejszych sytuacjach. Więcej asertywności, o której też wspominałam w poprzednim artykule.
Ze spraw technicznych, bo o nie też często padają pytania, zacznę od tego, ile zabiera dziennie czasu. Wspominałam już, że codzienne dawałam sobie 15-20 minut na ćwiczenie angielskiego. Oczywiście, dla każdego może to być dowolna ilość czasu, ale z kilku powodów, to było dla mnie optymalne. Po pierwsze dlatego, że trudno mi było wygospodarować więcej każdego dnia. Po drugie (i ważniejsze) dlatego, że przerabiałam go po pracy, czyli kiedy mój mózg był już mniej „poranny”, bardziej zmęczony.
Znam swój organizm na tyle żeby wiedzieć, że ślęczenie przez godzinę przyniosłoby znikome rezultaty. Wolałam zmniejszyć dzienną dawkę, ale pilnować pilnować ćwiczeń każdego dnia. Jasne, że zdarzały się sytuacje kiedy po prostu się nie dało (np. choroba, migrena), ale przecież nie codziennie. Nie szukałam wymówek, wręcz przeciwnie.
Żeby się trochę bardziej zmotywować, zaprosiłam do niektórych lekcji Karolinę. Jej też dobrze zrobił taki kurs dla początkujących, a przy okazji miałyśmy możliwość spędzić czas wspólnie. Gdybym chodziła na jakieś zorganizowane zajęcia, ona z pewnością musiałaby zostać w domu. Uznałam, że niektóre lekcje da się przerobić razem. Wtedy najczęściej korzystałyśmy z papierowych zeszytów do wypełniania i oczywiście puszczałyśmy sobie jednocześnie lekcje online.
Zresztą dla mnie te zeszyty w segregatorze były najlepszym rozwiązaniem. Ludzie o wiele więcej zapamiętują kiedy zapisują (odręcznie) ważne rzeczy, dlatego u mnie papierowe ćwiczenia były w ciągłym użyciu. Pamietam, jak na studiach pomagały mi w nauce ręcznie robione notatki, wykorzystałam to również w tym przypadku.
Ta elastyczność kursu online była dla mnie kluczową sprawą. To jeszcze jeden powód, dla którego wolę taką formę, niż chodzenie na zorganizowane zajęcia. Tych 15 minut dziennie mogłam zaplanować o dowolnej godzinie. Oczywiście mam świadomość, że idealnie byłoby, gdyby dało się codziennie siadać do materiału o tej samej porze. Ale moje zajęcia dodatkowe, rodzinne zajęcia dodatkowe i ogólnie plany poza pracą, sprawiły, że nie zawsze się dało. Każda rodzina ma własny grafik więc świetnie, że można pewnymi sprawami dowolnie manipulować. Z kursem online zdecydowanie można. We wtorki Lola ma basen, a ja 45 minut czekania. Wtedy słuchawki na uszy, kawa i lekcja online na basenie. Żaden problem, nawet to polubiłam.
Zamknięta, określona liczba lekcji też pomogła mi się zmotywować. Wyznaczyłam sobie na całość plan czasowy (do maja) i to zdecydowanie ułatwiło realizację. Nawet kiedy miałam na głowie wyjazdy. Większość kwietnia spędziłam poza domem, za każdym razem zabierałam ze sobą tablet lub telefon i po prostu przerabiałam materiał online. Bez problemu mogłam korzystać z możliwości słuchania lektora, odrabiania zadań domowych (sprawdzanych przez nauczyciela) czy po prostu przerabiania kolejnych lekcji.
Ciekawa jestem, jak pójdzie mojej znajomej? Nie raz słyszałam o kursach ESKK, ale jakoś sceptycznie do sprawy podchodziłam, sama nie wiem dlaczego. Chyba tak to jest z wyzwaniami i nowościami, dopóki się nie spróbuje, ma się jedynie mgliste wyobrażenie. Dlatego cieszę się, że mogę zostawić link do darmowej lekcji próbnej dla wszystkich zainteresowanych.
Zerknij i sprawdź, czy to jest propozycja dla ciebie – darmowy dostęp do kursu online – KLIK!
Podsumowując kurs
Każdy oczywiście szuka swojej własnej ścieżki rozwoju. Dla mnie od stycznia właśnie ten kurs był wielką inspiracją do pracy nad asertywnością i motywacją. Dał mi satysfakcję z osiągnięcia celu i wsparcia kogoś bliskiego. Okazał się też ważnym elementem mojej pracy, bo cykl trzech artykułów powstał przy współpracy z ESKK, w ramach kampanii W wolnej chwili – angielski dla mamy.
Przypominam na jakich materiałach się uczyłam i jak wyglądały lekcje.
- 20 lekcji w specjalnie opracowanych zeszytach
- Wszystko w zawodowym segregatorze, nic mi się nie miesza, nie myli, wszystko dokładnie opisane.
- Dźwięki do lekcji na płytach CD lub on-line.
- Kurs online dostępny na platformie w dowolnej porze.
- Audiobook z kursem do słuchania.
- Zadania domowe zarówno w zeszytach ćwiczeń jak i on-line.
- Kontakt z nauczycielem on-line.
Tak wygląda lekcja online
Mocno się napracowałam przy tym wpisie, teraz liczę na Ciebie, bo chciałabym żebyśmy zostały w kontakcie. Jak? Jest kilka możliwości, mam nadzieję, że skorzystasz:
- Zostaw proszę komentarz, bo dla mnie każda informacja zwrotna na temat mojej pracy, jest bardzo ważna.
- Jeśli uważasz, że piszę z sensem i o ważnych sprawach, podziel się wpisem ze znajomymi.
- Polub Fan Page na Facebooku, jest tam już mnóstwo mam, zapraszamy!
- Koniecznie zajrzyj na stronę Podcasty, gdzie czeka cała masa krótkich porad wychowawczych do odsłuchania.
- Obserwuj profil na Instagramie, tam znajdziesz kulisy bloga i moją codzienność.
Witam, od jakiegos czasu zbieram sie do nauki angielskiego. W prawdzie uczylam sie go i w podstawowce, gimnazjum i na studiach, ale utknelam na pewnym etapie. Zainteresowal mnie Twoj wpis. Jestem mama 7 miesiecznej Julki i stwierdzilam ze chce takze zrobic cod dla siwbie, a w przyszlosci ppdniesc takze swoje kwalifikacje zawoduoowe poprzez dosakifowanie angielskisgo. Pozdrawiam
Super, że podjęłaś taką decyzję. Trzymam kciuki.