Trzymam w dłoni książkę, która pomaga w nauce czytania. Stoi za nią historia pewnej mamy i pewnej Zosi, która chciała nauczyć się czytać. Zosia ucząc się czytać nie mogła znaleźć dla siebie odpowiedniej książki. A to literki za małe, a to obrazki nieciekawe, a to za dużo tekstu na stronie, a to za trudne, a to za proste. Kłopot…

Ale ktoś przecież nie bez powodu stworzył na świecie bardzo pomysłowe mamy. I tak się złożyło, że na szczęście Zosia taką mamę ma. Mama natomiast posłuchała córeczki, porozmawiała, pomyślała i wymyśliła (a potem jeszcze wydała) serię książeczek pomagających w nauce czytania.

Brzmi prosto, prawda? Jest problem i jest rozwiązanie. Jednak żebym mogła trzymać w rękach i pokazywać pięcio- i sześciolatkom zabawy z tej książeczki, trzeba było się nad nimi sporo natrudzić. Ale efekt jest znakomity i przede wszystkim spełniający oczekiwania dziecka.

A ja (pedagog jak to pedagog) przeanalizowałam od deski do deski i wyciągnęłam to co najlepsze z całego opracowania. Tak masz ze mną dobrze, mamusiu 😉

Zacznę od wyglądu i wielkości. Książeczka jest gabarytów szkolnego zeszytu. A każdy mający pociechę szykującą się do szkoły wie, że posiadanie własnego zeszytu jest jednym z marzeń dziecka. Bo wtedy mały człowiek staje się bardziej uczniem, jest ważniejszy i rośnie (w swoich oczach) jak na drożdżach. Zatem dając dziecku taką zeszytową książeczkę, możesz od razu wyjaśnić powagę sytuacji. Że nie jest to jakiś tam prezent, ale prezent do nauki czytania, ha! Maluchowi nikt nigdy by takiego prezentu nie dał!

Mało tego, dziecko może sobie tę książeczkę zupełnie samodzielnie (lub z twoją pomocą) podpisać. Bo pierwsza strona przewiduje przedstawienie się właściciela. Nie tylko za pomocą liter, ale też autoportretu. Jak ja uwielbiam książki, po których dziecko może rysować.

A w środku krótki wierszyk do przeczytania. I to klasyk, bo „Paweł i Gaweł” Aleksandra Fredry. Cieszę się, że autorka książki nie siliła się na oryginalne, wydumane teksty, tylko sięgnęła po coś znanego i lubianego przez najmłodszych. Czasem chęć błyśnięcia nietuzinkowym pomysłem jest tak naprawdę utrudnieniem dla dziecka więc za wierszyk duży plus.

Wiersz jest wydrukowany czytelną, wyraźną i sporą czcionką. Dla dorosłego może nie ma to znaczenia, ale dla dziecka uczącego się czytać to bardzo ważny detal. Cały wiersz mieści się na trzech pierwszych stronach więc dziecko ma satysfakcję z przeczytania utworu na długo zanim dobrnie do końca książki.

I dobrze, to jest bardzo motywujące. Każda strona to góra 10 linijek, nie trzeba przecież (dopiero się ucząc) od razu czytać całości, prawda? Warto dawkować te linijki np. jedna strona/zwrotka dziennie. A na każdej stronie zabawny obrazek. Moje sześciolatki od razu zauważyły, że wygłupiającemu się Gawłowi widać gacie wystające ze spodni 😉 Skandal!

A kiedy już uporaliśmy się z wierszem przyszedł czas na zabawy. Jest ich sporo w całej książeczce, bo aż 20. I tu też na spokojnie – jeden dzień, jedna zabawa. Za każdą dobrą odpowiedź/zabawę dziecko przyznaje sobie punkty zwycięstwa, które na końcu dadzą mu szansę na zdobycie Dyplomu Odkrywcy Czytania. Duma, co?

A skąd pewność, że pociecha zdobędzie potrzebne punkty? A stąd, że ta książeczka zaprasza do zabawy także rodzica. Nie zostawiasz więc dziecka samego z zadaniami i ćwiczeniami. Towarzyszysz, wspierasz i pomagasz w nauce czytania. Jeśli coś idzie nie tak, możecie to ćwiczyć tak długo, aż uznacie, że punkt zwycięstwa dziecku się należy.

Co dają takie punkty? Otrzymywane przy każdym ćwiczeniu literkowo-czytankowym pokazują postępy dziecka. Ale oczywiście to jest informacja dla rodzica. Dla pociechy ważne jest ich zdobywanie i świadomość, że czegoś się nauczyło. Jest dużo punktów, to znaczy, że dużo potrafię. To nagroda za wysiłek włożony w wykonanie zadania. Nie każdy lubi „punktowe” nagrody, ale w tym wypadku – jeśli jest pewne, że dziecko je zdobędzie – myślę, że są dość ciekawym urozmaiceniem czytankowych potyczek.

Mała książeczka, a kryje dużo niespodzianek. I to takich, które dzieci lubią najbardziej. Są m.in. naklejki do uzupełniania obrazków (czytanie ze zrozumieniem lub rozumienie tekstu czytanego przez dorosłego), znajdowanie różnic, par, łączenie w sylaby, nawet rysowanie domu Pawła i Gawła więc nie brakuje wyzwań rozwijających myślenie przestrzenne. Jest labirynt, krzyżówka, a nawet zaglądanie przez dziurkę od klucza. Wszystkie ćwiczenia bazujące oczywiście na treści wiersza. Dokładnie przemyślane oraz wyjaśnione w poleceniach i opisach. Na koniec, wspomniany wcześniej dyplom.

Jeśli widzisz, że dziecko ma niedosyt, to żaden problem, bo pomysłowa mama wymyśliła też dwie kolejne książeczki do nauki czytania, bazujące na wierszach: „Okulary” i „Abecadło” Juliana Tuwima.

Niby mała książeczka, a tak dużo mogłam o niej opowiedzieć. Jej niewielkie rozmiary sprawiają, że zabieram ją ze sobą wszędzie. Wrzucam do torebki i zawsze jest pod ręką. Widać, że zaprojektowana przez kobietę 😉 Dodatkową zaletą jest to, że wygrywa z telewizją. Jest zajmująca i edukacyjna. A jeśli nadal masz wątpliwości, czy w ogóle uczyć dziecko czytać, skoro niechętnie sięga na co dzień po książki to sprawdź, czy przypadkiem świat z ekranu nie zawładnął wyobraźnią i emocjami pociechy: Czy twoje dziecko jest uzależnione od telewizji? Tak na wszelki wypadek…

No dobrze, ale skąd wziąć tę książkę? Oczywiście od samej pomysłowej mamy pewnej Zosi. Obie urzędują na tej facebookowej stronie Sofijkowy Fan Page. Jeśli tam zajrzałaś, to wiesz że pomysłowa mama Zosi wciąż sypie pomysłami jak z rękawa. Pewin niebawem pojaiwą się nowe tyuły do nauki czytania.

 

Spodobała ci się recenzja? Kup tę książkę!

Data recenzji
Nazwa produktu
Sofijka. Książeczka do odkrywania czytania
Ocena
41star1star1star1stargray